piątek, 12 listopada 2010

Alicya (fragm.4)

Biorę potężny wdech i znów rzucam się w naszą dyskusję.
- No dobrze. kiedy więc Andromacha odeszła, Księżniczka kazała się nazywać Czerwoną Królową.
- Jak najbardziej.
- Troja stała się Pałacem?
- Jak najbardziej.
- Ten nędzny budynek?
- Nie daj się zwieść pozorom. Pałac ma szerokość trzech budynków. Królowa dokonała pewnych przeróbek.
- Pałac stał się najbardziej wziętym burdelem w dzielnicy?
- Pałac nie jest tylko burdelem. Już ci to mówiłem.
- A czym jest?
- To Pałac.
Wybitna precyzja.
- Ale Czerwona Królowa jest więcej niż... niż właścicielką klubu? Jest... dzierży twardą ręką całą dzielnicę.
- Jeśli tak chcesz to widzieć...
- Jak się za to zabrała?
- Stworzyła ekipę, przejęła kontrolę, narzuciła reguły. Tak jest od dwóch lat.
Rozmarzyłam się.
- Czy jest lubiana?
- To zależy. Jedni ją lubią, inni nienawidzą. Niektórzy szanują, inni się jej boją.
- W każdym razie, jeśli dobrze zrozumiałam, nie bardzo macie wybór?
- Zawsze jest wybór, Alicyo.
Nagle spoza uśmiechu mruga do mnie okiem. Chess nie poruszył się ani o jotę, odkąd zaczął mówić. Mam wrażenie, że gdyby uczynił najmniejszy ruch rozsypałby się na drobne kawałki.
- Ty, który widywałeś ją wiele razy, Chess...
- Kogo?
- Przecież Królową, do diabła!
- A, no tak.
- Powiedz mi. Jaka ona jest?
- To pytanie nie jest jasne.
Wkurza mnie, kiedy tak mówi! Zupełnie jak HAL, komputer z filmu „Odyseja kosmiczna 2001”!
- Czym się różni od innych?
- Nie zna granic.
Myślę o Liszaju.
- To czyste zło?
- Tego nie powiedziałem. Powiedziałem, że nie zna żadnych granic, a to co innego.
Przychodzi mi na myśl zdanie z Nietzschego: „przezwyciężać samego siebie...”. Kiwam głową z uśmiechem.
Ledwo zdając sobie sprawę z tego, co robię, mamroczę:
- To dlatego, że ona jest nadkobietą.
- Nadkobietą? Zabawne sfeminizowanie nadczłowieka Nietzschego. Bo o tym przecież mówisz, prawda?
- Oczywiście. To ona! To przecież oczywiste!
Czym jest ten błysk w jego spojrzeniu? Ironia?
- Może powinnaś jeszcze raz przeczytać Nietzschego, Alicyo. Nie jestem pewien, czy go dobrze zrozumiałaś...
Teraz on! Teraz jemu się wydaje, że nic nie rozumiem. Ani chybi apostoł Laurenta Lévy!
- Wytłumacz mi w takim razie, o czym mówi Nietzsche, jeśli jesteś taki dobry!
- Ho! To by była bardzo długa i bardzo skomplikowana dyskusja.
Tak jest, wyłgaj się teraz. I wróćmy do tematu. Mocno zaciągam się skrętem.
- Opowiedz mi jeszcze o Królowej.
- Byłoby najlepiej, gdybyś ją zobaczyła.
- Ale jak? Jeszcze mnie nie wpuszczają do Pałacu!
- Znajdziesz sposób. Kiedy człowiek długo idzie, to wreszcie dociera do celu.
Jego spojrzenie naprawdę błądzi po innym świecie.
- W każdym razie wiedz, że Królowa nie znajduje się aż tak bardzo daleko od ciebie.
- Pałac jest dokładnie naprzeciwko mojego domu, ale...
- Nie to chciałem powiedzieć. Nawet poza Pałacem, towarzyszy ci obecność Królowej, choć nie zdajesz sobie z tego sprawy.
- Przestań mówić zagadkami, Chess. Nic nie rozumiem!
- Dobrze znasz lokatorów w twoim budynku?
Zmiana tematu zbija mnie z tropu.
- Znam jednego, ale odszedł.
- A widziałaś kiedykolwiek pozostałych?
Dziwne, że o tym mówi. Dziś rano sama zastanawiałam się nad wyjątkową dyskrecją moich sąsiadów.
- Nie, nigdy.
- Dziwne, prawda? Sześć mieszkań, a ty, nigdy nie spotkałaś żadnego lokatora.
Dokąd on zmierza? I jak to się dzieje, że zna mój dom?
- Nadkobieta nie może wyłącznie przeć do przodu z opuszczoną głową, Alicyo. Musi mieć czas obserwować to, co się dzieje wokół.
Od jego uśmiechu kręci mi się w głowie. Gdy się pozostaje dłuższy czas w kontakcie z tym gościem, człowiek czuje się oszołomiony. Wyrzucam niedopałek skręta do popielniczki. Wstaję. Nie mogę się powstrzymać i zadaję jeszcze jedno pytanie, choć wiem, że to bezcelowe.
- Powiedz mi. Chess, gdzie jesteśmy? Gdzie jest tutaj?
- W restauracji przecież.
Cholera! Naprawdę jest przyciężki na umyśle, albo udaje takiego. Albo jedno i drugie!
- Przestań Chess. Gdzie jest ta dzielnica?
- To nie jest odpowiednie pytanie.
Byłam pewna, byłam przekonana, dałabym sobie rękę uciąć, założyłabym się o ostatnią koszulę, że to mi właśnie odpowie.
- O, mam was wszystkich dość! Jakie jest więc to odpowiednie pytanie?
- Ależ, Alicyo, sama musisz je znaleźć.
To zaczyna być nużące. A jednak coś mi mówi, że on ma rację.
- Do zobaczenia, Chess.
- Do widzenia, Alicyo. Z całą pewnością spotkamy się na wielkim święcie w Pałacu w przyszłą sobotę.
- Nie, nie zostałam zaproszona.
- Ho! I tak tam będziesz. Przecież bardzo ci na tym zależy.
Przyglądam mu się dłuższą chwilę i na koniec wreszcie pytam:
- Kim ty jesteś tak naprawdę?
- Ja?
Jego uśmiech staje się po prostu kosmiczny.
- Ja jestem wszystkim.
Parskam śmiechem, ale zarazem czuję dreszcz. Dreszczowy śmiech. Ruszam w stronę łazienki, żeby się umalować. Za moimi plecami Chess rzuca:
- Mam nadzieję, że nie masz zamiaru używać toalety, bo jest zajęta przez kogoś, kto może tam zostać na dłużej.
O czym on mówi? A on się uśmiecha jak zwykle.
Wchodzę.
Stawiam torbę na brudnym blacie, a potem rzucam okiem na toaletę. Kabina jest zamknięta. W przestrzeni pod drzwiami widzę stopy. Z całą pewnością ktoś tam siedzi.
Co chciał powiedzieć Chess?
Maluję się i przeglądam w lustrze. Świetnie. Znów rzucam okiem na kabinę. Nogi się nie poruszyły. Żadnego dźwięku.
- Wszystko w porządku? - pytam.
Nic. Wreszcie ośmielam się popchnąć drzwi.
Kobieta ma około trzydziestu lat. Jest ubrana w spódnicę i bawełnianą koszulkę. Siedząc na sedesie patrzy w niebo z nieobecnym wyrazem twarzy. To jasne, że nie żyje. Igła nadal tkwi w jej lewym ręku.
Kurwa! Co mam zrobić? Jakie są instrukcje na wypadek spotkania z dziewczyną martwą z przedawkowania?
Chess! On wiedział.
Wychodzę szybko z łazienki.
Przy stoliku pusto, jego już nie ma.

2 komentarze:

  1. Babka pali. Już ją lubię.
    Numer z kibelkiem dobrze napisany, o ile moje zdanie ma jakiekolwiek znaczenie.
    Z Twojej poprzedniej odpowiedzi na moje niezwykle umne zapytowywania wynika, że jednak ten gościu z kucykiem nie jest dostępny w realu :-(

    OdpowiedzUsuń
  2. Marzyniu nie trać nadziei. Podobno każdy ma swojego sobowtóra :)

    OdpowiedzUsuń