piątek, 29 stycznia 2010

Rozumienie prawa

Najstarszy chiński zbiór praw to Kodeks Tangów i komentarze do niego, zawarte w Tanglü shuyi, których ostatnie wydanie ukazało się w 653 r.

"Stopień wagi przestępstw i odpowiadające im kary są bardzo dokładnie wyszczególnione. Wszystkie rodzaje wykroczeń zostały skrupulatnie zdefiniowane w zależności od okoliczności, w jakich je popełniono. Nie znajdziemy tam, inaczej niż w naszych kodeksach, dwóch lub trzech podstawowych klasyfikacji zabójstw, lecz mnóstwo konkretnych sytuacji, w których dochodzi do zranienia lub zabójstwa. Może się zdarzyć, że człowiek poniesie śmierć w sposób całkowicie przypadkowy, podczas gry bądź bijatyki i w takim przypadku ważne jest ustalenie, czy zabito go gołymi rękami, czy przy użyciu dowolnego przedmiotu lub broni; czy dopuszczono się spisku albo planowano morderstwo. Jeśli natomiast zabójstwa dokonano przy okazji innego przestępstwa, kodeks określa, do jakiego rodzaju zabójstwa należy zaliczyć konkretny przypadek i jaką w związku z tym należy zastosować karę. Ten sam formalizm pojawia się w klasyfikacji różnych rodzajów uszkodzenia ciała. Rana zwykła (o ranie mówimy wtedy, gdy widać krew), włosy wyrwane z powierzchni skóry większej niż jeden cal kwadratowy, krew płynąca z oczu i uszu, plucie krwią na skutek obrażeń wewnętrznych, złamanie zęba lub dwóch i więcej zębów, połamanie kości itd. Gradacja kary zależy od powagi uszkodzeń ciała, a metoda określania ich stopnia przypomina zawarty w Leges Barbarorum system taryf stosowany w przypadku odniesienia ran.
Ogólnie rzecz ujmując, Kodeks Tangów bierze pod uwagę obiektywne skutki złamania prawa. Wskazuje na to praktyka obserwacji ofiary, która odniosła rany (w Kodeksie nosi ona nazwę bao gu). Jeśli ofiara umrze przed lub po określonym terminie, którego długość waha się między 10 a 50 dniami, w zależności od tego, czy poszkodowany doznał uszkodzeń ciała zadanych gołymi rękami, za pomocą jakiegokolwiek przedmiotu lub broni, czy został poparzony ogniem lub wrzątkiem – wówczas wysuwa się albo nie zarzut zabójstwa. Inny, równie typowy przykład: kto dostarcza więźniowi broń lub inny przedmiot, który mógłby mu pomóc w ucieczce bądź popełnieniu samobójstwa, podlega karze stu razów bambusem; jeśli więzień zdoła zbiec i zrani siebie lub inną osobę, karę zwiększa się o jeden stopień, natomiast jeśli popełni samobójstwo lub zabije inną osobę – o trzy stopnie.(...)
W zależności od tego, czy winny miał status niższy bądź wyższy od ofiary, kara była automatycznie zwiększana lub zmniejszana, a zdarzała się nawet zmiana kwalifikacji czynu. Zamiast osobowości winnego brano pod uwagę jego pozycję w rodzinie i społeczeństwie.

W kodeksie widać troskę o karanie wszelkiego rodzaju zaniedbań i przeciwdziałanie naruszeniom prawa. Ten rodzaj troski o zapobieganie przestępstwom wydaje się charakterystyczny dla starożytnego prawa chińskiego, w przeciwieństwie do innych systemów prawnych, które większą wagę przywiązywały do sankcji i zadośćuczynienia za zbrodnie oraz przestępstwa. To ta troska tłumaczyła pewne przypadki ponoszenia odpowiedzialności za wmieszanie w sprawę (lianzuo), których w żadnym razie nie należy mylić z odpowiedzialnością zbiorową osób bliskich (yuanzuo) w przypadku ohydnych zbrodni (I, 37). Te dwa rodzaje współodpowiedzialności, noszące zresztą inne nazwy, pochodzą z różnych okresów historycznych. Odpowiedzialność rodzinna za budzące odrazę zbrodnie, ujęta we wszystkich spisach starożytnego prawa, wywodzi się z zamierzchłych czasów, natomiast odpowiedzialność osoby wmieszanej w sprawę pojawiła się znacznie później. Współodpowiedzialność sąsiedzka była tworem prawniczym przypisywanym Shang Yangowi , odpowiedzialność zbiorowa zaś, zdaniem Dai Yanhui , pochodzi z epoki dynastii Jin, czyli z III–IV w. n.e. Obie noszą nazwy lianzuo lub gongzuo. Pierwsza odnosi się do ogółu rodzin wyznaczonych administracyjnie jako grupa sąsiedzka w przypadku, gdy przestępstwo popełnione w ramach tej grupy nie zostało ujawnione (IV, 12, 1). Druga dotyczy powiązań w ramach członków jednej służby urzędniczej. Na mocy tych powiązań, w razie popełnienia błędu na dowolnym szczeblu administracji, główna odpowiedzialność spada na kierownika biura, podczas gdy odpowiedzialność jego kolegów maleje wraz z coraz niższym stopniem zajmowanym w hierarchii urzędniczej. Jeśli jednak jeden z członków danego urzędu w porę zauważy popełniony błąd, oszczędzi kary sobie i kolegom (II, 23). Istniały bardziej osobliwe przypadki lianzuo: małżonka lub konkubina, której kochanek zabije męża, podlega tej samej karze, co kochanek, nawet jeśli nie była świadoma jego zbrodniczych zamiarów (III, 44, 10–12); jeśli jeden z członków rodziny o niższym statusie skradnie dobra rodzinne przy pomocy osoby trzeciej, a ta osoba zrani kogoś lub zabije, podlega on tej samej karze, co sprawca ran lub zabójstwa (III, 69, 7)."

Tak dawno temu, a niektóre pomysły brzmią całkiem znajomo.

wtorek, 26 stycznia 2010

Chińskie pismo

"W języku chińskim pisze się całe słowa. Każde z nich ma odrębną formę i inne znaczenie oraz konotacje, które kumulowały się przez wieki. Szczególna natura tego pisma musiała mieć decydujący wpływ na sposoby wyrazu, a w konsekwencji również na sposoby myślenia, ponieważ myśl zależy przede wszystkim od środków, jakimi dysponujemy, by ją wyrazić. Pismo chińskie ma pewne unikalne cechy. Ogromna precyzja, możliwość zestawiania poszczególnych znaków stanowiących wspólnie nową jedność, odsyła do znaczeń poszczególnych składowych, wywołuje skojarzenia ze znanymi tekstami lub tradycją. Pisarze i poeci potrafili wyciągnąć wielkie korzyści z tych cech pisma. Z całą pewnością znakomicie oddaje ono siłę wyrazu poezji, aluzje lub wieloznaczności.
Nauka chińskiego pisma nie jest z pewnością łatwa. Jednak w przeciwieństwie do tego, co wyobraża sobie laik, kosztuje ona znacznie mniej trudu niż zdobycie głębokiej wiedzy, jakiej wymaga zrozumienie tekstów. Mowa tu o nazwiskach, nazwach miejsc, tytułach pism, danych historycznych, pojęciach i koncepcjach z gruntu dla nas obcej cywilizacji, której pierwsze pisma datuje się na epokę brązu. Bez owej wiedzy łatwo o popełnienie błędu! Oto, co sprawia, że tłumaczenie jest tak trudne i wymaga czasami dodania wielu przypisów, które szpecą oryginały, zakłócają ich rytm i niszczą wartość literacką. (...)
Rozważmy, czy od początku pismo nie było w Chinach uprzywilejowanym środkiem komunikacji z bogami albo przynajmniej z niektórymi kategoriami bóstw. Pierwsze zapisy odnalezione w Chinach pochodzą z drugiej połowy drugiego tysiąclecia i są to inskrypcje na owczych kościach łopatkowych oraz skorupach żółwi. Wróżbici poddawali je działaniu ognia, a następnie interpretowali kształt pęknięć, które na nich powstawały. Te zapisy to pytania zadawane królewskim przodkom lub odpowiedzi na te pytania. Związek między pismem a wróżbiarstwem z całą pewnością nie świadczy o tym, że pisma nie używano wówczas w innych okolicznościach. Tak się na ogół domniemywa, a dowód a silentio nie ma wartości naukowej. To charakterystyczne użycie pisma wiąże się z domysłem, że pismo rozwinęło się najpierw w środowisku specjalistów od dywinacji. Owo przypuszczenie jest jednak mocno usprawiedliwione, ponieważ w epoce inskrypcji w brązie, a także później używano pisma do celów rytualnych. Dokumenty o zastosowaniu w Chinach pisma w religii, magii i dywinacji, od czasów starożytnych do cza-sów nowożytnych, są nadzwyczaj bogate. Pismo można zatopić, spalić, zakopać, połknąć, można je też nanieść bezpośrednio na skórę. Może także zostać objawione przez niebo wybrańcowi losu. Jest skutecznym narzędziem komunikacji między ludźmi a bogami."

sobota, 23 stycznia 2010

Wprowadzanie chrześcijaństwa w Chinach

Szesnastowieczne Chiny były krajem ceniącym wiedzę, ciekawość naukową, wynalazki, technikę. Religie, które już w tym czasie były obecne w Chinach miały zawsze inny wymiar niż w Europie. Wyznawcy buddyzmu, islamu, taoizmu, i wielu innych kultów nie zwalczały się wzajemnie. Religie istniały w życiu codziennym, podobnie jak kult przodków, w sposób całkowicie nieinwazyjny.
Na taki grunt trafili pierwsi chrześcijańscy misjonarze i ... ponieśli natychmiastową klęskę usiłując narzucić wiarę w jedynego Boga. Z Japonii wręcz zostali wypędzeni usiłując siłą przekonać szogunów o jedynie słusznej religii.

Przełom nastąpił, gdy do Chin w 1583 r.zawitał wykształcony jezuita Matteo Ricci (zmarł w Pekinie w 1610 r.). Ricci zrozumiał, że musi się nauczyć języka chińskiego i zamiast narzucać wiarę, dzielić wiedzą. Mając wykształcenie matematyczne, techniczne i szerokie zainteresowania, pokochał Chiny i był przez chińskich erudytów (lettres) przyjmowany z otwartymi ramionami. Relacjonując postępy chrystianizacji, słał regularnie listy do swojego zwierzchnika kościelnego, który dla niego był równie daleko jak w Chińskim powiedzeniu: "Niebo wysoko, cesarz daleko".

"Należy pamiętać, że nowinki techniczne, naukowe i artystyczne – dzwoniące zegary mechaniczne, instrumenty optyczne, malarstwo, muzyka, architektura, a przede wszystkim nauki matematyczne i astronomia – zostały wprowadzone w Chinach przez jezuitów jako niemające nic wspólnego z religią. Im to zresztą w znacznej mierze zawdzięczali misjonarze życzliwe początkowo przyjęcie ze strony przedstawicieli wyższych warstw społecznych. Dla Chińczyków pozostających w ścisłych kontaktach z pierwszymi misjonarzami, nie było żadnej różnicy między matematyką a nauką chrześcijańską. Obie stanowiły część procesu zwanego badaniem nieba.

Chrześcijaństwo nazywano doktryną Pana niebios i uznawano przede wszystkim za naukę moralności.
Podobnie jak w przypadku upowszechniania się buddyzmu wszystko, co miało związek z magią i cudem, wydaje się wysoko cenione przez prosty lud. Dzieło w języku chińskim, pochodzące ze środowisk ludowych lub na wpół wykształconych nawróconych przez Aleniego (następca Ricciego)w okresie między 1627 a 1639 r., opisuje wiele cudów. Są tam uzdrowienia przez egzorcyzmy, objawienia, zmartwychwstania, cudowne ocalenia itd. Wiemy też, że owe cuda miały decydujący wpływ na nawrócenia. Ta informacja znalazła potwierdzenie w korespondencji misjonarzy. W przypadku zjawisk nadprzyrodzonych dużą rolę odgrywały pewne zachowania, formuły i przedmioty kultu, które skutecznie oddziaływały i pochodziły w większości ze świata chrześcijańskiego. Były to modlitwy, woda święcona, relikwie wieszane na szyi pacjentów. Czasami jednak w tekstach pisanych przez osoby nawrócone tradycyjne chińskie praktyki mieszają się z chrześcijańskimi. Przykładem niech będą święte teksty zapisane tzw. pismem automatycznym pod wpływem objawienia lub uciekanie się do techniki „papierowych koni” niszczonych zaraz po tym, jak wchłonęły szkodliwe emanacje. Opowieści o cudownych manifestacjach są niezwykle dokładne i odwołują się do tematów typowo chińskich. Bóg jest przedstawiany na podobieństwo Yamy, króla piekieł. Zasiada on niczym mandaryn na nefrytowym tronie za stołem ze złota. Opowieści o podróżach na dwór niebieski pojawiają się w relacjach osób, które wpadły w letarg i wiernie odtwarzają historie o zejściu do piekła. Odnajdujemy je w literaturze chińskiej sprzed ponad tysiąca lat. Cała sztuka chińskiego chrześcijaństwa została zainspirowana sztuką buddyjską. Modlitwy w języku łacińskim nie różnią się formą od hinduskich, których magiczna skuteczność przyczyniła się do tak wielkiej popularności mnichów buddyjskich.
Wyjątkowy przykład asymilacji chrześcijaństwa w duchu chińskim został opisany w historii pewnej wspólnoty wiejskiej z doliny rzeki Han na północnym zachodzie Chin w połowie XVII w. Ojciec Étienne Faber dokonał tam cudów. Sprawił on mianowicie, że ustąpiły plagi szarańczy i skończyły się ataki tygrysów pustoszących okolice. Po śmierci został więc obwołany lokalnym bogiem Ziemi. W książce, która ukazała się 1935 r., czytamy, że jeszcze na początku wieku „w wielu pagodach wzdłuż ścieżek i dróg można było się natknąć na posąg ojca, przypominający mniej lub bardziej »pussah« z tygrysem leżącym u stóp”. Nauczając, że „Pan niebios” jest potężniejszy niż demony, misjonarze rzeczywiście sprawowali pośród łatwowiernego ludu funkcję egzorcystów, tak jak tradycyjnie pełnili ją taoistyczni kapłani i buddyjscy mnisi. I choć uważali, że egzorcyzmów i cudów chrześcijańskich nie można było żadnym sposobem pomylić z pogańskimi zabobonami, to jednak mylenie wierzeń i wizerunków bóstw tradycji chińskiej i chrześcijańskiej było nie do uniknięcia. Podobnie przecież rzecz się miała na Zachodzie, gdzie chrześcijaństwo zostało zaszczepione na grunt bardzo starych tradycji religijnych istniejących tam znacznie wcześniej.
Natomiast intelektualiści żywili pogardę dla ludowych przesądów i tego, co z nimi kojarzono. Najbardziej interesowała ich więc nauka jezuitów oraz, poza techniką i naukami ścisłymi, dziedziny związane z moralnością i metody kształtowania samodyscypliny."

środa, 20 stycznia 2010

Chińskie miasto


Jesteśmy przyzwyczajeni do miast budowanych na planie okręgu lub zbliżonego kształtu. Miasta europejskie powstawały wokół zamku - punktu centralnego - wokół którego kwitło życie, handel i mieszkańcy dobudowywali potem stopniowo domy, warsztaty...

Chińskie miasta były budowane "pod sznurek". Teren wytyczano i przystępowano do metodycznych prac. Dlatego miasta powstawały na planie prostokąta, kwadratu...

"Budowa miast stanowi w Chinach integralną część wielkich robót państwowych, do których zalicza się również transport, składowanie i rozdział podstawowych towarów, produkcja i ochrona przed wrogami. Powstają zatem drogi, kanały, spichlerze, magazyny, tamy, zbiorniki wodne, fortyfikacje itd. Całe Chiny są zagospodarowane właśnie w ten sposób, a państwo wytycza ogólne ramy zasiedlenia. Dlaczego zatem miasto miałoby być szczególnie uprzywilejowane?"

"Miasto Chang’an (powstało ok. 600 r., dawna stolica Chin, tam jest słynna armia terakotowa - to taka podpowiedź ode mnie) zajmuje powierzchnię ponad 70 km² (czyli jest mniej więcej wielkości Paryża) i zamyka się w prostokącie, którego boki północny i południowy mają ponad 8 km długości, a wschodni i zachodni – prawie 10 km. Przestrzeń przewidziana do zamieszkania, około 50 km², jest podzielona bardzo szerokimi alejami. Przecinają się one pod kątem prostym i wytyczają granice ponad stu dzielnic, które z kolei są podzielone na kwartały. Taki sam układ w szachownicę obowiązuje przy administracyjnym wyznaczaniu pól, wiosek i targowisk w granicach miasta. Układ ten odnaleźć można w ideogramie utworzonym z dwóch równoległych linii pionowych i dwóch poziomych, krzyżujących się pod kątem prostym. Ideogram odnosi się do pojęć związanych z polami uprawnymi, targowiskami i przestrzeniami miejskimi. Zawiera się w nim także pojęcie istnienia władzy politycznej, która wytycza miejsca pod budowę, przeprowadza parcelację i ucieka się, w miarę potrzeb, do przesiedlania ludności. Rzeczywiście, podobnie jak metropolie z okresu dynastii Han lub z czasów najazdów barbarzyńców między IV a VI w., Chang’an, Luoyang i okoliczne rejony były systematycznie zasiedlane.
Dzielnice miasta i wsie długo noszą nazwę li. Li jest miarą długości oraz powierzchni (to wskazówka, że dzielnice faktycznie są wynikiem parcelacji gruntów). Podobnie jak w przypadku wsi, dzielnice w mieście są otoczone murami, za które można się wydostać wyłącznie przez kilka bram. Wewnątrz tych murów ingerencja państwa jest mniej odczuwalna, mniej bezpośrednia. Mieszkańcy mają swych pełnomocnych przedstawicieli w administracji. Warto zauważyć, że prawo miejskie nie zajmuje się wewnętrzną organizacją dzielnic. Życie zbiorowe zaś toczy się wyłącznie w nich (lub w kompleksach domów), ponieważ osoby tam mieszkające często łączą więzy pokrewieństwa, więzi o charakterze religijnym, czasem zawodowym. Tego rodzaju miejsca, odizolowane od siebie i zamykane na noc na dźwięk sygnału wzywającego do gaszenia świateł, są jedynymi zbiorowiskami ludzkimi, jakie zna cesarska administracja. Zwartość tych miejsc pozwala władzom publicznym na egzekwowanie zasady zbiorowej odpowiedzialności.
Cechy struktury społecznej znajdują odzwierciedlenie w topografii miasta. Miasto nie ma centrum, a jedynie główną oś wiodącą z północy na południe, która prowadzi do dzielnicy administracyjnej oddzielonej murami od dzielnic mieszkalnych. Nie ma ani placu, ani ośrodka religijnego dostępnego dla ogółu, które by symbolizowały wspólną przynależność i stanowiły miejsce zgromadzeń. Miasto, dzieło tymczasowe podobnie jak inne dzieła cesarstwa (chińskie budowle nie były tworzone po to, by trwać, kanały szybko się zamulały, a mury lepione z ziemi osuwały się), to zespół małych jednostek społecznych nie mających między sobą żadnych powiązań i nieświadomych wzajemnie swego istnienia. Chińskie pojęcie orientacji w przestrzeni jest wyjątkowe. W mieście albo na wsi punktem odniesienia nie jest centrum, ale kierunki geograficzne.
Przestrzeń ma charakter abstrakcyjny i kosmiczny podobnie jak władza, która ją stworzyła. Ponieważ nie liczą się skupiska ludzkie, lecz obszary ziemskie, państwo zdaje się być jednocześnie wszędzie i nigdzie. Miasto nie jest administracyjnie jednolitym tworem. Nie stanowi całości wewnątrz murów, ponieważ wielka aleja prowadząca z północy na południe i będąca główną osią miasta, wyznacza grani-cę dwóch podprefektur. Obszar każdej z nich obejmuje połowę dzielnicy mieszkalnej i okoliczne pola. Podprefektury stanowią część znacznie większego obwodu, czyli prefektury miejskiej. Ta z kolei znajduje się pod kontrolą dzielnicy administracyjnej, w której mieszczą się naczelne organy państwowe. Zhierarchizowana sieć instytucji administracyjnych jawi się jako niezależna od drobnych wspólnot ludzkich, rozsianych w wewnętrznych granicach miasta i poza jego murami. Zresztą życie owych wspólnot toczy się w znacznej mierze niezależnie od systemu. Polityka ma charakter nadrzędny w stosunku do skupisk ludzkich i ich życia."

poniedziałek, 18 stycznia 2010

Mąk konkursowych ciąg dalszy

"Ławek dostarcza administracja robót publicznych, której urzędnicy są skorumpowani i zagarniają ponad połowę należności. W dniu egzaminów [okazuje się], że owe ławki są tak wąskie, że nie można wyciągnąć rąk ani w prawo, ani w lewo, tak kruche i źle poskładane, że gdyby usiąść na nich mocniej, mogłyby się połamać albo wywrócić. Poza tym z obawy, by ponad dziesięciu kandydatów zebranych pod jednym numerem nie zmieniało numeru, ich ławki łączy się bambusem, więc gdy jedna osoba poruszy ręką lub nogą, rusza się cały rząd. A że przez cały dzień ruch nie ustaje ani na chwilę, napisane znaki są nierówne i koślawe.
Opętani strachem przed fałszerstwem niektórzy egzaminatorzy z Fujian posunęli się do wydawania kandydatom zakazu przynoszenia własnych kałamarzy i dlatego kałamarze dostarczała administracja robót publicznych. Były one tak prymitywne i spróchniałe, że nie trzymały tuszu. Choć tylko jedna niewygoda [wymieniona przeze mnie] wystarczy, by bardzo utrudnić odpowiednie pisanie, można też – na domiar złego – usiąść pod rynną, a wtedy cała woda deszczowa z okapu spada na pechowca. Gdy się zasłania pracę ubraniem, kończy się ją wówczas w wielkim pośpiechu [...].
Gdy nadchodzi pora sprawdzania prac, każdy egzaminator czyta ich przeważnie po kilka tysięcy. Są wśród nich teksty nijakie i wyjątkowe, proste i wyrafinowane, smakowite i banalne, jednak każdy egzaminator ma własne preferencje, podobnie jak przewodniczący komisji, który ceni wyłącznie jeden rodzaj talentu. Wskutek tego, choćby się było najlepszym spośród kandydatów, nie można się nie trząść ze strachu [...]. Gdy komisja dokona wreszcie klasyfikacji, [...] kandydaci stają w szeregu ze schylonymi głowami przed stołem egzaminatorów i na kolanach wysłuchują uwag pod swoim adresem. W milczeniu, nie śmiąc pisnąć ni słowa, oglądają oceny swoich prac, po czym wychodzą oddziałami przez zachodnie drzwi [...].
Co do cierpień znoszonych podczas konkursów na szczeblu prowincji, są one takie same. Kandydaci są rewidowani, obowiązują ich te same drakońskie zakazy, sprowadza się ich do godnego pożałowania stanu, każe czekać na dworze w nocy mimo mrozu i w dzień podczas upałów, bez względu na dotkliwe pragnienie, na wiatr i kurz. Jedyna różnica jest taka, że mają nieco więcej swobody, by się poruszać, pić i jeść [w celi]."

Słynny autor Liaozhai zhiyi Pu Songling (1640–1715), opisuje żartobliwie „siedem przemian kandydata” od chwili jego pojawienia się przed zespołem budynków egzaminacyjnych, aż do doznanej porażki. Porównuje go kolejno do żebraka z tobołkiem stojącego na apelu, rewidowanego więźnia, pszczelej larwy w ciasnej celi, chorego ptaka wypuszczonego z klatki po trzech dniach egzaminów, małpy na postronku podczas oczekiwania na wyniki, otrutej muchy w chwili ogłoszenia porażki oraz gołębia, który rozdeptał jaja w gnieździe, gdy wpadł w szał po pierwszym załamaniu (nieszczęśni kandydaci na ogół reagowali bardzo gwałtownie i czasami dochodziło do zbiorowych wybuchów gniewu).
Konkursy uważano za swego rodzaju sąd boży. Mamy na to potwierdzenie w wielu źródłach literackich. Uważano, że kandydaci, którzy dopuścili się fałszerstw lub zbrodni, i ci, których jedynym celem było wzbogacenie się zaraz po nominacji na stanowisko publiczne, zostaną podczas egzaminów ukarani przez niebiosa, demony albo duchy swoich ofiar. Cele egzaminacyjne były miejscami, które sprzyjały manifestacjom sił nadprzyrodzonych. Niektórzy kandydaci chorowali, padając ofiarami ogromnych napięć wywołanych przez egzaminy; część umierała, część popełniała samobójstwo. Bogowie potrafili również wynagrodzić dobre prowadzenie kandydata i jego zasługi. Jedyne wejście do zespołu budynków egzaminacyjnych, znajdujące się od strony południowej, tak jak w pałacach cesarskich i rezydencjach administracji, było uważane za święte. Przewodniczący komisji konkursowej poświęcał je podczas otwarcia sesji i nie wolno go było zbrukać wynoszeniem przez nie zwłok. Jego nazwa longmen, czyli „brama smoków”, była tą samą, którą określano przełomy Żółtej Rzeki. Powiada się, że karpie, które zdołają płynąć pod bardzo wartki w tym miejscu prąd, przemieniają się w smoki. Ten motyw stanowił symbol zwycięstwa w konkursach. Wokół konkursów stworzono cały folklor, w którym sny, przeczucia i przepowiednie odgrywały bardzo ważną rolę.

Może nie aż tak drastycznych egzaminów na stanowiska urzędnicze domagałabym się dziś, ale jednak mądra selekcja też ma pewne zalety ;)

sobota, 16 stycznia 2010

Arbitralny początek, czyli o egzaminach konkursowych


Zacznę od Chin. Bo od czegoś trzeba, więc czemu nie właśnie ta książka? "Inteligencja Chin" Jaques'a Gerneta.
Autor jest światowej sławy sinologiem, starszym już panem, który całe życie poświęcił swojej wielkiej pasji i miłości, czyli Chinom. Wiedzę ma przeogromną i nadal pisze. Francuzi mają zresztą ciągotki do Chin z przyczyn historycznych.
Mnie do książki przekonało jedno zdanie, które znalazłam we wstępie:

"Stereotyp Chin odwiecznych i niezmiennych – tak chętnie i dość powszechnie akceptowany, ponieważ schlebia naszej próżności – jest wynikiem ignorancji."

Jak się okazało każdy kolejny rozdział tej książki był wielką niespodzianką. Co chwila tkały mi się przed oczy znane doskonale przesądy i stereotypy... i osypywały się jak gwiezdny pył. Wiedziałam, że Chińczycy jako naród pracowity i dociekliwy od wieków wymyślali rzeczy, o których nam się nie śniło w czasie historycznym równoległym, ale nie wiedziałam na przykład tego, że znienawidzone teraz powszechnie w całej Europie egzaminy konkursowe na stanowiska zostały wymyślone przez Chińczyków.

Stanowisko urzędnika od zawsze było kuszące i bogate rody - bo tylko bogatych było stać tak naprawdę - zabiegały na wszelkie sposoby o intratną posadkę dla potomka. Nie wykluczając przekupstwa, oszustw, korupcji ... w celu promowania największych przeciętniaków.

"Pomimo reform i krytyk, które często świadczą o godnej podziwu otwartości umysłów, dzieje konkursów zdają się być historią bezustannego staczania się w kierunku formalizmu i sztuczności. „Jeśli te metody się nie zmienią – wykrzykuje Gu Yanwu(1613 - 1682)w proroczej wizji – liczba ludzi utalentowanych będzie się stopniowo zmniejszać, a poziom naszych studiów stanie się nieodwracalnie niski. Kto wie, czy nasze tysiącletnie imperium nie doprowadzi tym sposobem do własnej zguby?”.
Nie ma lepszej ilustracji fatalnych skutków, jakie wywarły egzaminy i oficjalne dyplomy na społeczeństwo oraz kulturę, niż przykład Chin w XIII i XIV w. „W dniu, w którym wymyślicie dyplomy i ściśle określoną kontrolę – napisał Valéry na temat matur w swoich Variété – zauważycie, że natychmiast pojawią się związane z tym działania, nie mniej precyzyjne niż wasz program, których jedynym celem będzie zdobycie tego dyplomu wszelkimi sposobami. Od tej chwili nauczanie nie będzie zmierzać do kształtowania umysłu, ale zdobycia dyplomu, wymaganego minimum, które staje się przedmiotem studiów. Chodzi o zaczerpnięcie wiedzy, a nie jej zdobycie. Ale to nie wszystko. Dyplom daje społeczeństwu złudną gwarancję, a dyplomowanemu złudne prawa. Oficjalnie dyplom oznacza wiedzę. Przez całe życie dyplomowany zachowuje świadectwo wiedzy chwilowej i czysto prowizorycznej. Jednakże zgodnie z prawem dyplomowany może uważać, że coś mu się należy. Nigdy nie ustanowiono bardziej szkodliwej konwencji dla państwa i jednostek (w szczególności zaś dla kultury."

Tymczasem egzamin na urzędnika państwowego to była ista droga przez mękę dla kandydata. W czternastowiecznych Chinach już początek nie należał do przyjemności:

"Przy trzecim uderzeniu w bęben prefektury (około trzeciej nad ranem), nawet na trzaskającym mrozie kandydaci stoją na dworze przed wejściem [do centrum egzaminacyjnego], podczas gdy egzaminatorzy w długich szatach zasiadają w głębi oświetlonej sali w cieple rozstawionych wokół piecyków. Kandydaci w porozpinanych ubraniach i na bosaka [ze względu na rewizję], trzymają w prawej dłoni pędzel i kałamarz, a w lewej skarpety i ustawiają się w rzędach przed egzaminatorami, w miarę jak urzędnicy prefektury i podprefektury wywołują ich nazwiska. Każdy zostaje wówczas przeszukany od stóp do głów przez dwóch żołnierzy przydzielonych do kontroli i długi czas musi pozostać obnażony. Nie ma żadnego, nawet wśród najbardziej energicznych, który by nie szczękał zębami przemarznięty i tak odrętwiały, że nawet nie czuje własnego ciała.

Jeśli zaś w dzień egzaminów panuje straszliwy upał, egzaminatorzy odziani w lekkie, jedwabne szaty piją herbatę w cieniu, chłodząc się wachlarzami, podczas gdy dziesiątki i setki kandydatów tłoczą się w pyle. Ponieważ regulamin nie pozwala im mieć wachlarzy, a ubrani są w grube, gęste płótno, to kiedy w kilkuset docierają wreszcie na swoje miejsca, tłoczą się tam ściśnięci w wilgotnym i duszącym powietrzu, w kwaśnym zapachu potu, który się leje po plecach, bez jednej kropli płynu [by zaspokoić pragnienie]. Mimo że wyznaczono dyżurnych podających herbatę, na ogół nikt nie ośmiela się jej pić, bo gdyby się jej napił, na jego pracy pojawiłby się czerwony stempel, który ponoć oznacza przewinienie. Niezależnie od tego, jak dobra byłaby praca, jej ocena zostanie obniżona o jeden stopień."

cdn.

Z nietoperzym pozdrowieniem niesłyszalnym dla ludzkiego ucha

Założyłam blog, nazwijmy go umownie "zawodowy", choć mój zawód jest też moją pasją. Nie jedyną zresztą :)
A założyłam, bo lubię rozmawiać, o czym wiedzą, ci, którzy ze mną rozmawiają, no i uznałam, że w tym miejscu będę rozmawiać... i właśnie wcale nie wyłącznie o literaturze, ale literatura będzie pożywką dla rozmów.
Doświadczenie nas uczy, że każdy pretekst jest dobry, żeby z tematu właściwego czym prędzej zboczyć na manowce i uważam, że to jak najbardziej w porządku, bo to znak nieomylny, że wyobraźnia pracuje.
Tu jednak będę proponować odliteracko ;)
Na stronie wydawnictwa - bardzo jeszcze skromniutkiego - łatwo się zorientować, że działam w trzech kierunkach, których pojemność jest tak naprawdę przeogromna :)
Niech Was nie zmyli czarne tło. Strefa mroku wynika z mojego zamiłowania do bajek wszelakich. Nietoperz jest symbolem szczęścia w Chinach, mojej kolejnej pasji (Po wschodniej stronie), a ja sama jestem zodiakalną wagą dokładniusio ze środka znaku, więc, żebym nie wiem jak szalała, to trzymajmy się tego, że moim żywiołem jest Równowaga.
Pozdrawiam i zapraszam do czytania i do rozmów :)