środa, 25 sierpnia 2010

Czarna Woda (4)

Głos Roberta Smitha zamilkł. Z głośników dobiegał teraz dark metal. Nastolatki goth metal rzuciły się na parkiet. Alex, który nie znosił tego rodzaju muzyki, porzucił swój spokojny kąt, w którym zawsze tańczył odwrócony twarzą do ściany. Spojrzał na Swatcha. Nie było jeszcze trzeciej, ale miał już dość. Postanowił wrócić do domu.
W ciągu krótkiego wieczoru wypił dwa piwa, ponieważ jednak nie zjadł kolacji, poczuł ich działanie. W milczeniu rozegrał partię bilardu z chłopakiem sprytniejszym od siebie. Potem rozmawiał z jakąś dziewczyną, ale alkohol nie wystarczył, by pokonać nieśmiałość. Ponieważ rozmowa zmierzała do nikąd, młoda gotka uznała, że nie interesuje Alexa i wróciła do swoich przyjaciółek. Tak bardzo chciał wiedzieć, co należy mówić. Marzył o dziewczynie o długich czarnych włosach i białej skórze. Zająłby się nią tak troskliwie, że nigdy nie chciałaby go opuścić. Byłaby w nim tak zakochana, że cierpiałaby na samą myśl o spędzeniu kilku godzin bez niego. Byliby tak mocno złączeni, że tylko śmierć mogłaby ich rozdzielić...
Aleksander zabrał skórzany płaszcz, który schował za jednym z głośników i wyszedł. Wolał przejść się spacerem do domu niż jechać taksówką, choć to było daleko. Dyskretny niczym miejski Nosferatu szedł słabo oświetlonymi ulicami i zaułkami w nadziei, że spotka na swej drodze siostrzaną duszę.

*

Gdy policjantka odzyskała świadomość, nadal stała przed otwartym oknem. Tkwiła w tej pozycji jeszcze kilka sekund szukając w pamięci logicznego wyjaśnienia tego, co się właśnie wydarzyło. Zauważyła młodą kobietę w białej peruce i srebrnym ubraniu kierującą się w stronę toalet. Poszła za nią i przyłapała na próbie ucieczki przez okno. Ostrzegła ją, że to niemożliwe, ale ponieważ uciekinierka wydawała się bardzo zdecydowana, próbowała chwycić ją za kostkę. Jednak nie zdołała uczynić najmniejszego ruchu. Między chwilą, w której zdecydowała się działać, a tą, gdy odzyskała świadomość, była pustka. Co się wydarzyło? Ile czasu minęło między tymi dwiema sytuacjami? Wydawało się, że niecała minuta.
Policjantka wspięła się na rezerwuar i rzuciła okiem na zewnątrz. Żadne ciało nie zdobiło chodnika cztery piętra niżej. Odległość do ziemi była imponująca. Nawet kaskader odmówiłby skoku z tej wysokości bez siatki zabezpieczającej.
Sprawdziła, czy nie było jakiegoś sznura zaczepionego przy oknie, lecz nie dostrzegła niczego. Ani sznura, ani drabinki ani haków, które mogłyby pomóc wspiąć się lub zejść po ścianie. Gdzie się więc podziała młoda kobieta?
Następne pół godziny funkcjonariuszka spędziła na przeszukiwaniu wszystkich zakamarków Obutego Androida i pytaniu kolegów:
- Nie widziałeś przypadkiem drobnej dziewczyny w białej peruce i srebrnym kombinezonie?
Nikt jej jednak nie widział. Policjanci zaczęli wreszcie sami zadawać pytania, bo ich koleżanka wydawała się bardzo poruszona. Co mogła powiedzieć? Że szukała kobiety, która „zniknęła” a ona nie była w stanie wytłumaczyć, jak to się stało?
W policji źle przyjmowano nieprawdopodobne historie. Zainteresowana wspinaniem się po kolejnych szczeblach kariery, która wydawała się jej całkiem kusząca, młoda policjantka postanowiła umieścić incydent w tajemnej skrytce własnego mózgu. Nie było mowy o zrujnowaniu sobie obiecującej przyszłości!

*

Aleksander ruszył ścieżką prowadzącą do stawów w parku LaFontaine, jednego z ulubionych miejsc jego nocnych wypraw. Wiedział, że po północy nie wolno było przebywać w parku, ale ponieważ nikt go dotychczas nie przyłapał, więc wracał.
Nagle bardzo wysoka postać o długich włosach spływających na plecy wyprzedziła Alexa z prawej strony. Nastolatek aż podskoczył z wrażenia. Nie tylko nie słyszał, jak ten ktoś nadchodzi, ale nie spodziewał się, że można chodzić tak szybko (właściwie prawie biegiem) i być o tej porze w parku. Nawet nie wiedział czy to kobieta czy mężczyzna.
Alex odwrócił się, żeby sprawdzić, czy ktoś nie ściga tajemniczej postaci, ale nikogo nie zobaczył. Raczej zaintrygowany niż wystraszony, szedł dalej nie przejmując się zbytnio tym spotkaniem zatopiony w rozmyślaniach o bratniej duszy. Czego właściwie oczekiwał? Że to będzie dziewczyna ubrana na czarno, która lubi taką samą muzykę jak on? Czy powinna była przeczytać Drakulę, Frankesteina i wszystkie książki Anny Rice? Czy powinna również interesować się CFC? Alex uznał, że to wszystko jest niezbędne i jeszcze coś ponadto. Tylko co? Co się dzieje, gdy się spotykają dwie bratnie dusze?
Z głową pełną myśli, okrążał teraz północny staw parku. Powierzchnia wody, czarna i gładka, połyskiwała w bezwietrzną noc. Młody człowiek przesunął dłonią po wilgotnym karku. Poczuł, że musi się ochłodzić. Uklęknął na skraju stawu i zanurzył dłoń w letniej wodzie. Potem pochylił głowę i przycisnął zmoczoną dłoń do karku. Poczuł się rześko, wyprostował i w tym momencie, niecały metr od niego na powierzchnię wody wypłynęło ciało.

*

Karolina Moreau już miała ugryźć swoją mini pizzę, gdy drzwi do kuchni się otworzyły i stanął w nich sierżant detektyw Jacques Moreau z policji miejskiej Montrealu.
- Cześć, tato! – powitała go z szerokim uśmiechem i jak zwykle w dobrym nastroju.
- Cześć, Karo.
Jacques zdjął kurtkę. Dziewczyna spojrzała najpierw na zegar, który wskazywał trzecią trzydzieści, a potem na twarz ojca o ściągniętych rysach, zmarszczonym czole, podkrążonych oczach. Z powodu wakacji w ostatnich tygodniach miał mnóstwo godzin nadliczbowych.
- Czemu nie śpisz o tej porze? – zapytał Jacques opadając na krzesło.
- Oglądałam film. Chcesz coś zjeść? Zostało jeszcze.
- Świetna myśl.
W niecałe pięć minut Karolina odgrzała makaron z serem. Wyłożyła go do miseczki i postawiła ją na kwiecistym obrusie przed ojcem. Popchnęła w jego stronę ketchup.
- Nie lej za dużo, bo to niedobre na wrzody.
- Jakie wrzody?
- Jeśli będziesz tyle pracował, to się ich w końcu dorobisz!
Karolina ugryzła wreszcie kawałek pizzy i odłożyła ją na talerz. Krzywiąc się machała dłonią przed otwartą buzią, skąd wydobywała się para.
Patrząc na nią, taką kobiecą i pełną uroku, Jacques poczuł nagle, że serce mu się ściska. Jasne blond włosy, niebieskie oczy, zadarty nosek, kuszące usta, radosny uśmiech... Karolina była tak podobna do Heleny.
To było w 1970 roku. Jacques miał wtedy dwadzieścia lat. Podczas jakiejś imprezy na basenie u przyjaciół uratował Helenę przed utonięciem. Dziewczyna była od niego dwa lata młodsza. Gdy ją wyciągnął z wody i ułożył na trawniku wydała mu się tak krucha, że miał ochotę chronić ją już zawsze. Chodzili ze sobą przez rok, a potem poprosił ją o rękę, zaś ona powiedziała tak. Dwa lata później urodził się François, upragniony syn. Dziesięć lat później wpadka z Karoliną nie zdołała już uratować pary, której groziła rozłąka. Brat i siostra dorastali między sfrustrowaną i mało serdeczną matką, a ojcem, który coraz więcej czasu poświęcał pracy. Helena spotkała wreszcie innego mężczyznę i zostawiła Jacques’a. Na szczęście dzieci pozostały mu wierne. Bez François i Karoliny, Jacques nie zdołałby pokonać etapu, który uważał za największą porażkę swojego życia.
Mała rodzina radziła sobie całkiem dobrze. Mieszkali w sporym mieszkaniu na parterze kompleksu złożonego z trzech budynków przy ulicy Saint-André. Każdy miał własny pokój. Jacques przeznaczył czwarte pomieszczenie na biuro wyposażone w komputer z Internetem. Od czasu do czasu wszyscy zbierali się w salonie, żeby wspólnie obejrzeć jakiś film, ale od rozwodu nigdy nie jedli wspólnie w jadalni pełnej wspomnień, o których wszyscy woleli zapomnieć.
- Wiesz, tato, masz mocno podkrążone oczy. Kiedy za dużo pracujesz, wydajesz się starszy niż jesteś.
Jacques uśmiechnął się przepraszająco, a potem zanurzył widelec w pomarańczowych kluskach. Nie było przyjemnie usłyszeć, że się wygląda starzej niż na swoje pięćdziesiąt lat. Już tę pięćdziesiątkę trudno było przełknąć. Czas mijał, kiedyś przejdzie na emeryturę, dzieci odejdą, a co jemu pozostanie? Jacques nie chciał dożyć końca swoich dni w samotności. Zaczynał rozważać możliwość znalezienia sobie nowej towarzyszki życia. Nie mając jednak żadnego doświadczenia w tej dziedzinie, nie wiedział, jak się za to zabrać. Trudno mu było wyobrazić sobie siebie w klubie organizującym spotkania towarzyskie dla singli, a jeszcze trudniej sprawdzać anonsy w Internecie. Jak by to wyglądało, gdyby przyłapali go na tym Karo albo François?
Przełknął kolejny łyk, gdy zadzwonił telefon.
- Och nie! – rzuciła Karolina. – Żadnych pilnych spraw. Nie powinieneś odbierać.
Telefon o tej porze mógł oznaczać tylko nagły przypadek i dotyczyć wyłącznie jego.
Sierżant detektyw Moreau wstał i odebrał telefon. Rozmowa trwała zaledwie dziesięć sekund.
- Już jadę – zakończył.
Odłożył słuchawkę, złapał kurtkę i ruszył w stronę drzwi.
- Co się dzieje? – spytała Karolina walcząc nadal ze zbyt gorącą pizzą.
- Wyjątkowy przypadek – odparł wychodząc z domu.
A wrzód coraz bliżej, pomyślała dziewczyna.

*

Mercury wchodziła po metalowych schodach wlokąc się z trudem z jednego stopnia na drugi i trzymając się poręczy. Odległość dzielącą jej dom od Obutego Androida przebyła kuśtykając.
Na trzecim i ostatnim piętrze westchnęła z ulgą. Wsunęła klucz do zamka drzwi kuchennych, weszła do środka i opadła na najbliżej stojące krzesło. Zaraz potem rozpięła długi zamek błyskawiczny srebrnego kombinezonu, z niejakim trudem odkleiła cienki materiał od wilgotnej skóry i uwolniła się z ubrania, które ułożyła na stole. Wyciągnęła lewą nogę i oparła ją na tapicerowanym krześle stojącym obok. Siedząc w samej bieliźnie i czarnych skarpetkach, znieruchomiała.
Odpoczywała w ten sposób jakiś czas, a potem zgięła nogę i delikatnie zdjęła z niej skarpetkę zniszczoną długim marszem po asfalcie. W samym środku stopy tkwił odprysk szkła wielkości dziesięciocentówki. Na szczęście rana nie była jakoś szczególnie skomplikowana. Zwykła pęseta do regulowania brwi powinna wystarczyć. Mercury zdjęła drugą skarpetkę. Wstała i przeszła przez kuchnię poruszając się na piętach. Kilka minut później odłamek szkła leżał na dnie śmietniczki w toalecie. Siedząc na skraju wanny, dziewczyna dezynfekowała ranę.
Musiała po drodze wyrzucić perukę do pojemnika na śmieci. I tak w srebrnym kombinezonie wyglądała niezbyt dyskretnie. W dodatku nie mogła biec, ale nie miała wielkiego wyboru. Nie mogła podjąć ryzyka, że zostanie zatrzymana. Unikanie policji było częścią strategii przetrwania, której musiała ściśle przestrzegać. Mercury nie mogła więc wrócić do Obutego Androida. Przynajmniej niezbyt prędko. Tak czy inaczej zostawiła za sobą niewiarygodne buty lego, w pewnym sensie paszport, który pozwalał jej na wstęp do tego specyficznego baru.
Gdy rana była już zakryta szerokim, wodoodpornym plastrem, Mercury wślizgnęła się pod prysznic. Namydlając drobne ciało, pomyślała, że dzięki szczególnym talentom, ale także odrobinie szczęścia, ta noc zakończyła się bez większych komplikacji. Tak naprawdę mogła nie nieć okazji do wykorzystania swojej mocy, albo policja mogła podążyć jej tropem. Co gorsze, rana mogłaby się okazać groźna i wymagać opieki szpitalnej. A Mercury unikała szpitali co najmniej tak samo pilnie jak komisariatów.
Wyszła spod prysznica, wytarła się szybko i sprawdziła, czy opatrunek się trzyma. Zadowolona wyszła z łazienki. Po lewej stronie korytarza drzwi były uchylone. Mercury popchnęła je.
Pokoik, mały ale urządzony z wdziękiem, pachniał przyjemnie świeżą lawendą. Okno z firankami z bladoniebieskiej organdyny, było szeroko otwarte. W łóżku spała stara kobieta leżąc na wznak. Jej dłonie szwaczki, jeszcze ładne i zręczne, spoczywały na liliowej pościeli. Głowa, okolona gęstą, białą czupryną, sprawiała wrażenie, jakby spoczywała na kłębku waty. Spokojny wyraz jej twarzy dodawał otuchy; Rosaline czuła się dobrze. Mercury przymknęła drzwi wychodząc z pokoju.
Po tej samej stronie wąskiego korytarza nieco z prawej, naprzeciwko łazienki znajdował się jej własny pokój. Trudno go było nazwać ładnym. Był raczej praktyczny. Ściany pomalowane na kolor ciemnej zieleni i fiolet sprawiały, że pokój wydawał się mniejszy niż pokój Rosaline. Był za to wypchany do granic możliwości. Poza miejscem, na którym znajdowały się drzwi do garderoby i drzwi wejściowe oraz okno, poza prostym łóżkiem i biurkiem do pracy, ściany były pokryte półkami, na których stały książki i starannie rozmieszczone pudełka. Mercury sama zrobiła te półki.
Chociaż Rosaline zostawiła włączony wentylator, który stał na rogu biurka, w pokoju było bardzo gorąco. Mercury założyła białe, bawełniane wdzianko, a potem usiadła na łóżku. Jedną po drugiej wyjęła z oczu soczewki kontaktowe w kolorze ametystu, które skrywały jej naturalne tęczówki, włożyła je do roztworu soli i zamknęła w pojemniczku.
Mercury Chesterfield oparła łysą głowę na białej poduszczę. Zanim zamknęła oczy jej srebrzyste tęczówki zalśniły w półmroku niczym rtęć.

3 komentarze:

  1. Ciekawe co ten Smith śpiewał? Może to:
    She talked about the armies
    That marched inside her head
    And how they made her dreams go bad
    But oh how happy she was
    How proud she was
    To be fighting in the war
    In the empty world:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Musiał być empty i ponury ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale wiesz co? Chyba się skuszę jednak. Tylko muszę najpierw zarobić! Wakacje...kurna chata.

    OdpowiedzUsuń