poniedziałek, 18 stycznia 2010

Mąk konkursowych ciąg dalszy

"Ławek dostarcza administracja robót publicznych, której urzędnicy są skorumpowani i zagarniają ponad połowę należności. W dniu egzaminów [okazuje się], że owe ławki są tak wąskie, że nie można wyciągnąć rąk ani w prawo, ani w lewo, tak kruche i źle poskładane, że gdyby usiąść na nich mocniej, mogłyby się połamać albo wywrócić. Poza tym z obawy, by ponad dziesięciu kandydatów zebranych pod jednym numerem nie zmieniało numeru, ich ławki łączy się bambusem, więc gdy jedna osoba poruszy ręką lub nogą, rusza się cały rząd. A że przez cały dzień ruch nie ustaje ani na chwilę, napisane znaki są nierówne i koślawe.
Opętani strachem przed fałszerstwem niektórzy egzaminatorzy z Fujian posunęli się do wydawania kandydatom zakazu przynoszenia własnych kałamarzy i dlatego kałamarze dostarczała administracja robót publicznych. Były one tak prymitywne i spróchniałe, że nie trzymały tuszu. Choć tylko jedna niewygoda [wymieniona przeze mnie] wystarczy, by bardzo utrudnić odpowiednie pisanie, można też – na domiar złego – usiąść pod rynną, a wtedy cała woda deszczowa z okapu spada na pechowca. Gdy się zasłania pracę ubraniem, kończy się ją wówczas w wielkim pośpiechu [...].
Gdy nadchodzi pora sprawdzania prac, każdy egzaminator czyta ich przeważnie po kilka tysięcy. Są wśród nich teksty nijakie i wyjątkowe, proste i wyrafinowane, smakowite i banalne, jednak każdy egzaminator ma własne preferencje, podobnie jak przewodniczący komisji, który ceni wyłącznie jeden rodzaj talentu. Wskutek tego, choćby się było najlepszym spośród kandydatów, nie można się nie trząść ze strachu [...]. Gdy komisja dokona wreszcie klasyfikacji, [...] kandydaci stają w szeregu ze schylonymi głowami przed stołem egzaminatorów i na kolanach wysłuchują uwag pod swoim adresem. W milczeniu, nie śmiąc pisnąć ni słowa, oglądają oceny swoich prac, po czym wychodzą oddziałami przez zachodnie drzwi [...].
Co do cierpień znoszonych podczas konkursów na szczeblu prowincji, są one takie same. Kandydaci są rewidowani, obowiązują ich te same drakońskie zakazy, sprowadza się ich do godnego pożałowania stanu, każe czekać na dworze w nocy mimo mrozu i w dzień podczas upałów, bez względu na dotkliwe pragnienie, na wiatr i kurz. Jedyna różnica jest taka, że mają nieco więcej swobody, by się poruszać, pić i jeść [w celi]."

Słynny autor Liaozhai zhiyi Pu Songling (1640–1715), opisuje żartobliwie „siedem przemian kandydata” od chwili jego pojawienia się przed zespołem budynków egzaminacyjnych, aż do doznanej porażki. Porównuje go kolejno do żebraka z tobołkiem stojącego na apelu, rewidowanego więźnia, pszczelej larwy w ciasnej celi, chorego ptaka wypuszczonego z klatki po trzech dniach egzaminów, małpy na postronku podczas oczekiwania na wyniki, otrutej muchy w chwili ogłoszenia porażki oraz gołębia, który rozdeptał jaja w gnieździe, gdy wpadł w szał po pierwszym załamaniu (nieszczęśni kandydaci na ogół reagowali bardzo gwałtownie i czasami dochodziło do zbiorowych wybuchów gniewu).
Konkursy uważano za swego rodzaju sąd boży. Mamy na to potwierdzenie w wielu źródłach literackich. Uważano, że kandydaci, którzy dopuścili się fałszerstw lub zbrodni, i ci, których jedynym celem było wzbogacenie się zaraz po nominacji na stanowisko publiczne, zostaną podczas egzaminów ukarani przez niebiosa, demony albo duchy swoich ofiar. Cele egzaminacyjne były miejscami, które sprzyjały manifestacjom sił nadprzyrodzonych. Niektórzy kandydaci chorowali, padając ofiarami ogromnych napięć wywołanych przez egzaminy; część umierała, część popełniała samobójstwo. Bogowie potrafili również wynagrodzić dobre prowadzenie kandydata i jego zasługi. Jedyne wejście do zespołu budynków egzaminacyjnych, znajdujące się od strony południowej, tak jak w pałacach cesarskich i rezydencjach administracji, było uważane za święte. Przewodniczący komisji konkursowej poświęcał je podczas otwarcia sesji i nie wolno go było zbrukać wynoszeniem przez nie zwłok. Jego nazwa longmen, czyli „brama smoków”, była tą samą, którą określano przełomy Żółtej Rzeki. Powiada się, że karpie, które zdołają płynąć pod bardzo wartki w tym miejscu prąd, przemieniają się w smoki. Ten motyw stanowił symbol zwycięstwa w konkursach. Wokół konkursów stworzono cały folklor, w którym sny, przeczucia i przepowiednie odgrywały bardzo ważną rolę.

Może nie aż tak drastycznych egzaminów na stanowiska urzędnicze domagałabym się dziś, ale jednak mądra selekcja też ma pewne zalety ;)

6 komentarzy:

  1. zawsze uważałam, że Azjaci mają zadziwiającą skłonność do przesadzonego udziwniania i perfekcjonizmu na poziomie Detektywa Monka. ale jest jedna Azjatycka rzecz, którą uwielbiam - pagody :)
    PS. podążyłam z jaskini tropem nietoperza i oto co odkryłam:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Niewykluczone, że detektyw Monk jest ukrytym Chińczykiem :))

    OdpowiedzUsuń
  3. może jakpby zastosowac takowe egzaminowanie na nasz stołki do parlamentu itp, a zwłaszcza na fotel najwyższego, to było by co lepszego niż jest teraz? jak myślisz?!

    OdpowiedzUsuń
  4. Myślę, że kilka osób, by nie przeszło tych egzaminów ;)
    Ale Chińczycy z bogatych rodów, wypychając niezbyt rozgarniętego potomka na egzamin, wysyłali razem z nim kilku co zdolniejszych służących, albo ubogich krewnych, którzy pisali pod tym samym nazwiskiem. Tak na wszelki wypadek, a nuż, któremuś się uda ;)
    Myślę, że i "nasi" by sobie poradzli.

    OdpowiedzUsuń
  5. Podoba mi się to co napisał Liaozhai zhiyi Pu Songling, właściwie to wiele razy przechodziłam te "siedem przemian kandydata" - czułam się dokładnie tak jak on to opisał:))

    OdpowiedzUsuń
  6. o rany! mi to by do głowy nie przyszło...

    OdpowiedzUsuń