niedziela, 4 lipca 2010

Dyrdymały cd, czyli rozdział 4 częściowy ;)

Inżynier spojrzał mściwie na własne przedramię i uniósł je delikatnie. Wpatrzony hipnotycznym wzrokiem w krwiopijcę, który wbił cienką jak włos trąbkę wpasowując się dokładnie między włoski, wziął zamach, wymierzył precyzyjnie i uderzył się z całej siły.
- A masz, ty suko! – inżynier wiedział, że samczyki komara żywią się nektarem, a gryzą tylko samice.
Ścierając plamę krwi i resztki skrzydełek, a przy okazji masując zaczerwienione przedramię czuł, że bierze odwet za cały męski gatunek.
- Zwijamy się panowie – rzucił do pracowników. – Te ścierwa nie dadzą nam teraz spokoju. Dość na dziś. Zgarnijcie sprzęt do jaskini. O, widzę, że proboszcz do nas zmierza.
Inżynier patrzył w stronę drzew, skąd wychynął właśnie Mątwicki wędrując do nich przez łąkę. Proboszcz wymachiwał rękami. Inżynier pokiwał głową ze zrozumieniem. Gryzą ścierwa potępione, pomyślał.
- Idźże sobie duszo potępiona – mamrotał tymczasem Mątwicki zmęczony obecnością strzygi.
Monika upatrzyła sobie proboszcza. Polubiła go z przyczyn niewiadomych jej samej. Darzyła go zwyczajnie sympatią, a że była ciekawa z natury nie odstępowała księdza ani na krok. Kiedy czuła, że ma jej dość po prostu mu się nie pokazywała.
- A wie ksiądz proboszcz, że strzygi mają dwie dusze?
- Co też ty opowiadasz, nieszczęsna?
- No tak! To wiadoma sprawa. Rodzimy się z dwiema duszami. Mamy też dwa serca i dwa rzędy zębów. O, niech proboszcz popatrzy – Monika rozwarła szeroko paszczę, żeby zademonstrować podwójny garnitur zębów.
Mątwicki z lekkim obrzydzeniem rzucił okiem i przestraszył się nie na żarty. Strzyga wcale nie kłamała. Proboszcz przeżegnał się szybko.
- Schowaj się przynajmniej. Nie chcę, żeby cię widzieli ci tam niewinni chłopcy – wskazał na ekipę, która zbierała narzędzia z terenu przyszłego cmentarza.
- Niewinni! – prychnęła Monika. – Mogłabym proboszczowi opowiedzieć to i owo o ich niewinności. Nie dalej jak wczoraj w nocy...
- Zamilcz już!
- A o widzenie, niech się dobrodziej nie martwi. Oni mnie nie widzą.
- Tylko ja cię widzę? – księdzu opadły ręce z desperacji.
- Teraz tak – Monika uśmiechnęła się szeroko. – Jak zechcę to się im pokażę.
- Ale dlaczego pokazujesz się właśnie mnie?
- Lubię proboszcza – strzyga dłubała ptasim szponem między zębami.
Mątwicki wolał się nawet nie domyśleć, co stamtąd wydłubuje. Miał nadzieję, że kawałek zwierzęcia, a nie tkanki ludzkiej. Na korzonki raczej nie liczył. Monika jakby czytała w jego myślach.
- Niech się proboszcz tak nie jeży. To tylko noga konika polnego. Sucha taka jakaś i wlazła mi między zęby. Do ptaszka ksiądz przecież nie ma pretensji, że zje robaka, prawda? – Monika spojrzała oskarżycielsko w księże oczy.
- Nie, nie. Stworzenie musi się żywić – mógł tylko przyznać jej rację. – Tak ten świat urządzony.
- No właśnie – przytaknęła. – A ksiądz wierzy, że to siła wyższa tak wszystko urządziła?
Mątwicki aż przystanął z oburzenia. Nie będzie przecież dyskutował z paskudą o boskim dziele! Tylko tego brakowało!
- Posłuchaj no...
- Moniko.
- Posłuchaj no, Moniko – proboszcz wziął głęboki oddech. – Dlaczego nie idziesz ku światłu?
- Co takiego? – strzyga była szczerze zdziwiona.
- Ku światłu. Dusze po śmierci idą ku światłu.
- A skąd proboszcz o tym wie? Szedł proboszcz?
- Ja jeszcze żyję. Nie bądź bezczelna. Po śmierci dusze idą do lepszego świata.
- Albo gorszego. A kto to wie? Jak ktoś nie był, to co się wymądrza? Zresztą ja przecież wcale nie jestem po śmierci. No i mam dwie dusze.
Trudno było jej nie przyznać racji, jednak Mątwicki czuł się w obowiązku wyjaśnić:
- Nie powinnaś tu się snuć. Twoje miejsce nie jest tutaj. W ogóle nie powinno was tu być!
Proboszcz poczuł, że ogarnia go bezradność i lekkie zniecierpliwienie. To przez nich miał kłopoty. Mało, że natura w tym roku była nieżyczliwa, to jeszcze powyłaziły te dziwadła. Wbrew oczywistym faktom to się nie mieściło proboszczowi w głowie.
- Wszyscy powinniście być w lepszym świecie! W każdym razie, gdzie indziej! Tam gdzie światło i dobroć. Nie snuć się tu i po kościele, po polach, po cmentarzu. Jeszcze jakiś wariat chciał, żebyście mieszkali w krypcie – proboszcz wymachiwał rękami z oburzenia.
- To był hrabia Drake, ale jego nie ma od trzech dni. Czterech – sprostowała Monika. – W sumie to dobry pomysł z tą kryptą, dopóki nie będzie nowego cmentarza. Nie wiem, dlaczego proboszcz się tak upiera?
- Upieram?! Ja się upieram? Niedoczekanie przecież, żebyście się snuli po domu bożym!
- Przecież nic złego nie robimy. Chcemy tylko trochę spokoju. Światłości. Miłości – Monika patrzyła na proboszcza z miną tak żałosną, aż się zmieszał.
W porę jednak sobie przypomniał, że ma do czynienia z duszą potępioną.
- Przestań mi tu w głowie mącić, a kysz! – zawołał i zamachał znów rękami.
Inżynier zmrużył oczy i przyglądał się z uwagą proboszczowi. Tu gryzą – pomyślał – ale tam w dole, to chyba jakiś zmasowany atak całego roju.
- Prosimy, księże proboszczu! – zawołał głośno.
Proboszcz spojrzał na inżyniera i pojął, że jego zachowanie może się wydać dziwne osobie postronnej. Ale kto tu był osobą postronną? Rozmawiał właśnie ze strzygą, którą widział tylko on. Może czas najwyższy, żeby się wycofać?
- Nie – powiedziała stanowczo Monika. – I dobrodziej nie ma żadnych omamów. – Jestem tak samo prawdziwa jak on – wskazała głową na inżyniera.
Mątwicki przesunął dłonią po twarzy i ruszył szybszym krokiem.
- Wyobraża sobie proboszcz, co by to było, gdyby zrezygnował?
- Kto? Co?
- No proboszcz. Nie wolno się teraz załamywać. Trzeba przenieść cmentarz i dowiedzieć się dokładnie, co w tych skałkach piszczy.
Strzyga podtrzymuje mnie na duchu. To już nawet nie jest ironia losu, to jakieś szaleństwo, pomyślał Mątwicki, ale wiedział, że uwaga była słuszna.
- Bądź grzeczna przez chwilę – rzucił przez zęby i pomachał na powitanie inżynierowi.
- Ksiądz dobrodziej z kimś rozmawia? – dopytywał się inżynier.
- E, nie. Tak tylko sobie... pacierze powtarzam. Prace widzę postępują – powiedział Mątwicki zadzierając nogę, żeby przejść nad sznurkiem łączącym paliki.
- Niedługo cały teren będzie wytyczony.
Pracownicy witali się z proboszczem.
- Jeszcze ze dwa, trzy dni i będzie można przenosić.
Ksiądz kiwał głową zadowolony. Rzeczywiście teren przyszłego cmentarza był cały najeżony palikami, co wróżyło rychłą możliwość przeprowadzki. Tymczasem pracownicy zbierali drobny sprzęt i nieśli go do jaskini. Proboszcz postanowił skorzystać z okazji i ruszył ich śladem.
- Dokąd proboszcz zmierza? – zapytał uprzejmie inżynier.
- A skoro tu jestem, zobaczę, co tam robicie w jaskini.
- A tam, nie warto – inżynier stanął przed Mątwickim zastępując mu drogę.
- Może i nie, ale ja się nie zawsze kieruję tym co warto – zauważył kąśliwie proboszcz.
- Tam sprzęt leży złożony. Za dwa trzy dni posprzątamy, wtedy można będzie dobrodzieja zaprosić do jaskini.
- Nie spodziewam się, że w jaskini jest wysprzątane. To jaskinia.
- No tak – bąknął inżynier.
- W dodatku jaskinia na terenie kościelnym.
- Jak najbardziej – przyznał inżynier.
- Więc zajrzymy do jaskini – oznajmił proboszcz.
Zrezygnowany inżynier ruszył za nim, a Monika dreptała obok proboszcza z taką miną, jakby go chciała poklepać protekcjonalnie po plecach. Proboszcz miał nadzieję, że tego nie zrobi.

7 komentarzy:

  1. świetne :)
    i co dalej? co w tej jaskini?

    OdpowiedzUsuń
  2. Noooo a co w jaskini ? A strzyga fajna jest i nawet proboszcza da się lubić ;))))Koniki pole też jedzą ludzie ;))

    OdpowiedzUsuń
  3. No a gdzie ekolodzy ???? Podziwiam lekkość pióra :):):)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ekologów przykutych do skały chciał konsumować Szymon :D
    To było przy gotowaniu rosołu u babki Maćkowiakowej. Już sama nie wiem, gdzie jestem tu, a gdzie naprawdę :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Nooo...przeczytałam!!!! Warto było! Teraz jestem na bieżąco, wreszcie:)

    OdpowiedzUsuń