środa, 30 czerwca 2010

Kilka myśli, bynajmniej nie złotych...

Zanim Was rzucę ponownie w wir przygód upiorów i naszej abstrakcyjnej rzeczywistości, która niejednego normalnego człowieka przyprawia codziennie o ból głowy, podzielę się (a co!) kilkoma obserwacjami, które mi ostatnio czemuś towarzyszą. Na temat literatury rzecz jasna.

Kiedy sobie łażę po księgarniach albo grzebię w internecie (pracowicie jednocześnie usuwając z poczty spam: książki na lato w cenie promocyjnej blablabla...) to widzę, że właściwie królują książki autorów o nazwiskach brzmiących zdecydowanie z angielska. I to w każdym, śmiem twierdzić gatunku. Polacy właściwie znani są z tego, że się zwyczajnie snobują na pewnych autorów, ale kto i kiedy powiedział, że najlepsi to Amerykanie? Jest kilku dobrych, można nawet zaryzykować twierdzenie, że proporcjonalnie do ilości piszących będzie jak w totolotku: im więcej skreślonych kuponów, tym większa szansa trafienia. To jednak zupełnie - rzecz jasna moim prywatnym zdaniem - nie oddaje jakości samej literatury ani nie świadczy o talencie autorów. Amerykanie są dobrzy w wielu dziedzinach, ale bez przesady!

Ba! Pamiętam, jak się np sprawy miały w fantastyce, zanim pojawił się Sapkowski. Nie było ani jednego polskiego pisarza fantasy! Oczywiście takiego, który, by się liczył. I uważam, że to wcale nie jest kwestia braku talentu, tylko grymaszenie wydawców, którzy oceniają książki na podstawie "co się łatwo sprzeda". Bo jest znane, bo ludzie reagują na znane nazwiska, bo niechętnie sięgają po nowe, bo nawet badziew znanego autora łatwo im wcisnąć.

Ludzie nie są jednak tacy głupi i potrafią odróżnić dobrą książkę od złej... chyba, że nie da się im żadnej szansy i zatka rynek chłamem. Najchętniej angielskojęzycznym. To zjawisko zresztą perfekcyjnie funkcjonuje np w dziedzinie filmu. Proporcjonalnie oczywiście Amerykanie z ich kasą, studiami, dobrymi aktorami zawsze zrobią więcej lepszych filmów, ale dlaczego do licha nie można zobaczyć właściwie nic innego? Bo dystrybutorzy uważają, że to się sprzeda, a inne nie.
Na moje oko to jest jakiś syndrom Joli Rutowicz i jej koziorożca, czyli ocenianie odbiorcy znacznie poniżej jego możliwości intelektualnych, a nawet stanowczo poniżej średniej krajowej. I ta myśl obsesyjna: byle nie za ambitnie, bo się nie sprzeda, byle nie nowe, bo jak nie znają, to nie kupią.

Sporo prawdy jest w takim podejściu. Wiem o tym doskonale, bo choć wydaję takiego np. Patricka Senecala okrzyczanego kanadyjskim Stephenem Kingiem od kilku lat, to nie mam wątpliwości, że jednak nie jest on równie znany jak King i jeśli czytelnik się do niego nie przekopie, to w zalewie książek lepszych i gorszych, trudno mu dotrzeć do akurat tego autora.
Sama trafiłam na bardzo fajną pisarkę kryminałów z egzotycznej Islandii dzięki poczcie pantoflowej.

Nawet mi przyszło do głowy, że gdybym wydała polskiego autora pod angielskim pseudonimem literackim, to księgarze braliby jego książki chętniej niż nazwiska polskie i inne obce. A czytelnicy z większym zaufaniem próbowaliby "świeżego autora".
Kto się założy?

5 komentarzy:

  1. mogę się założyć, bo wrażenia mam podobne. i mam na dodatek plan zrobienia jakiejś prowokacji, bo mię już krew zalewa! ... zalewa mię zresztą z ran po rozdrapanych bąblach komarzych;)
    PS. nadrabiam zaległości w opowieść. motyw z miłością Agusi i Edwarda mnie po prostu rozwalił:D

    OdpowiedzUsuń
  2. To samo zauważyłam i nawet nie będę się zakaładać ;))) A ja lubię czytać skrót fabuły i recenzje . Kiedyś przytaszczyłam tak książkę Han Suyin "Kalekie drzewo" i nie żałuję ;)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Łacja, kłóliku!
    Zrażona tysiącami książek z Hameryki czytam teraz Tołstoja. Po latach. Jest dużo lepszy, niż 20 lat temu.
    A znowuż Dostojewski nie... Tylko "Idiota" oparł sie próbie czasu, nie wiem dlaczego. Może to ja się nie oparłam próbie czasu...

    OdpowiedzUsuń
  4. Przybiegłam czytać o ekologach :):):) No to mam predyscpozycje na bycie poczytną autorką z powodu obco brzmiącego nazwiska ... Muszę tylko coś nabazgrać :):):):)Tak powaznie to faktycznie to zauważyłam . Na szczęście ja nie tylko kino światowe lubię , ale i literaturę .

    OdpowiedzUsuń
  5. Mnie się samej już miesza :D Było tam, gdzie babka gotowała rosół.

    OdpowiedzUsuń