Woda płynęła szerokim strumieniem. Porywała za sobą bezlitośnie wszystko, co stanęło na jej drodze. Po dwóch tygodniach deszczu spływające z gór potoki zmieniły się w dziki żywioł, który niszczył, wyrywał, szarpał, tarmosił i porywał. Wały ziemne nic nie pomagały, mosty ledwo zipały pod naporem wściekłej, spienionej brei.
Mara spojrzała na swoją suknię zabrudzoną błotem. Delikatne koronki wyglądały jak psu z gardła wyjęte. Próbowała je choć trochę wygładzić i przyklepać na długich nogach, ale bez większego powodzenia. Nienawidziła wyglądać byle jak. Wiedziała, że nic tak nie dodaje kobiecie uroku jak ładny strój i pewność siebie. Teraz przynajmniej jeden element odpadał. Trudno, trzeba będzie coś z tym zrobić. Wyjęła z błota pantofelek i z westchnieniem rozejrzała się wkoło. Część grobów była zdewastowana. Walały się wieka albo drzazgi po wiekach od tych tańszych, tandetnych trumien, ale nie było widać mieszkańców cmentarza. Czyżby się pochowali w grobowcach bogaczy albo w krypcie?
Nagle z tyłu znad samej skarpy rozległ się przeraźliwy wrzask i dało się słyszeć skwierczenie. To skwierczał wąpierz, który wypełzł nieopatrznie na powierzchnię, albo zostały wymyty. Nie było co do tego pewności. W każdym razie nie powinien był się pokazywać na zewnątrz, bo choć ciągle padało, noc jeszcze nie nastała. Jazgocząc paskudnie i dymiąc wąpierz pędził w kierunku jednego z dwóch najokazalszych grobowców w nadziei, że tym razem jeszcze zdoła uratować swój nędzny nieżywot. Mara patrzyła za nim ze złością i pomyślała, jaka to straszna szkoda, że nie skomli tak ta wredna, ruda Lamia, która się zawsze starała odbić któregoś z jej kochanków. Lamii jednak nie zagrażało światło dzienne. Może chociaż woda zniszczyła i jej sukienki?
Mara stanęła na imponująco długich nogach. To im przede wszystkim zawdzięczała zainteresowanie mężczyzn. a także wiotkiej talii, jasnej skórze, prawie przezroczystej, długim, czarnym włosom i powłóczystemu spojrzeniu. Spowijała ją atmosfera zmysłowości, zagadki i obietnicy. No i Mara pchała się do łóżka. Taką miała naturę, a tej prawie żaden mężczyzna nie potrafił się oprzeć. To dlatego tracili dla niej głowy. Niektórzy dosłownie, jeśli Mara nie żywiła się przez dłuższy czas. Czasami najzwyczajniej w świecie zapominała się z głodu i wtedy chłeptała nieco zbyt dużo. No cóż, shit happens, jak mawiał lord Drake. Ciekawe, gdzie był teraz ten domniemany Anglik z wyższych sfer.
Z obrzydliwym ciamlaniem Mara postąpiła kilka kroków. Pantofelki grzęzły w błocie i trudno było się poruszać po zazwyczaj spokojnym cmentarzu w Dyrdymałach, niewielkiej wsi, niegdyś należącej do hrabiego Pąckiego. To była jednak daleka przeszłość i nie należało nią sobie zaprzątać głowy zwłaszcza w obliczu szalejącego żywiołu. Żywioł tymczasem szalał jak nigdy wcześniej, odkąd Mara, siódme dziecko rejenta i panny z dobrego domu, oddana w dzieciństwie na nauki do szkoły prowadzonej przez zakonnice, a potem żona miejskiego rajcy, ale przede wszystkim kochanka prawie całej męskiej części rady miejskiej, zeszła z tego świata i zamieszkała w miejscowych zaświatach, a konkretnie na cmentarzyku w Dyrdymałach. O ile już wcześniej cmentarzyk nie był specjalnie okazały, to teraz brakowało go w dobrej jednej trzeciej. Leżący na skarpie nad zwykle nieszkodliwą i spokojną rzeczką, był częściowo podmyty. Skarpa urywała się gwałtownie, a w dole burzyła się spieniona i brudna woda. W zapadającym zwolna zmierzchu było widać coraz gorzej, ale Marze się zdawało, że dostrzega jakieś kości. Pewnie nieboszczyk, który dokończył żywota i zamiast się cieszyć urokami zaświatów, pozwolił się pożreć robakom. Nie warto było teraz rozważać, czy to lepsze rozwiązanie, czy też gorsze niż to, które spotkało Marę i kilku innych umrzyków. Należało ich raczej odnaleźć i to szybko, bo deszcz nie ustawał. Jeśli tak będzie wymywać cmentarz, to co się z nimi stanie? Mara chwyciła pantofelki w garść i przytrzymując koronkową suknię utaplaną błotem ruszyła dziarsko w kierunku budowli z kamienia.
Dwa kamienne grobowce stały obok siebie w tej lepszej części cmentarza. Oba piętrowe nie wiedzieć czemu, zupełnie, jakby nieboszczyk nie miał nic lepszego do roboty, jak ganiać po piętrach. Właściwie musiałby latać, bo schodów nie było. W sumie chodziło tylko o rozmiar, o przewagę. Choćby i po śmierci. Obaj fabrykanci konkurowali między sobą przez całe życie i – o, ironio! – ten, który zmarł jako drugi, miał wreszcie szansę na większy grobowiec niż imponująca budowla chroniąca doczesne szczątki jego odwiecznego konkurenta i wroga. Tak to sprawiedliwości stało się zadość, a zmagania obu wielkich mężów i ich ambitnych rodzin przeniosły się w zaświaty. Zyg, zyg marcheweczka. Jedyny pożytek z grobowców był taki, że umarlacza społeczność cmentarza w Dyrdymałach mogła się tam spotykać nie strasząc okolicznych mieszkańców włóczeniem się po nocy. Mara przeczuwała, że tym bardziej teraz, kto nieżyw, tam właśnie się schronił.
Pchnęła ciężkie, zdobne okuciami drzwi do grobowca. Powitało ją radosne szczekanie Fafusia, białego szpica świętej pamięci hrabiny Pąckiej. Również Fafuś wyglądał mniej elegancko niż przez ostatnie dziewięćdziesiąt lat. Sierść miał zmierzwioną i posklejaną, ale humor psinie dopisywał jak zwykle.
- Fafulki moje, wracaj do pańci! – hrabina unosiła się nad posadzką ze szczotką w ręku. – Wyczeszemy futerko, nio, nio, malutki.
Hrabia uniósł delikatnie brew. Szanowna małżonka okazywała czułość swojemu pupilkowi w sposób nieco egzaltowany, ale hrabia już dawno zdążył się do tego przyzwyczaić. Hrabina była w ogóle niezwykle życzliwą osobą, choć czasem lubiła wetknąć szpilę. Westchnął tylko pogodzony z losem i uśmiechnął się do Mary.
- Witaj, moja droga. Jesteśmy prawie w komplecie.
Mara potoczyła spojrzeniem po obecnych. Poza hrabiostwem był tu wąpierz Szymon, którego dopiero co widziała skwierczącego na cmentarzu, martwiec Wiktor i jego wierny ghul, ruda Lamia, Sylvio, który najwyraźniej szykował się do wyjścia, strzyga Monika zajęta piłowaniem swoich ptasich szponów i Tamara, wyjątkowej urody sukub. Mara lubiła Tamarę, choć była ona dla niej konkurencją, ale miała łagodny charakter, jeśli nie liczyć podsysanych z krwi młodzieńców i była miła wobec własnego gatunku. W przeciwieństwie do Lamii. Mara z przyjemnością zauważyła, że suknia Lamii była równie sponiewierana przez wodę i błoto jak jej własna. Choć tyle!
- A gdzie Stefan i Alonzo? – spytała Mara.
- Ten nicpoń Alonzo znowu wyciągnął Stefana na wódkę – odparł zatroskany hrabia. – Wykończy mi nieboraka pijaczyna przeklęta.
- Gdyby Stefan nie chciał pójść, to by nie szedł – zauważyła chłodno i logicznie hrabina. – Zawsze same z nim kłopoty. Ostatni do roboty, pierwszy do kieliszka. Nie wiem po co go trzymasz.
- Już go nie trzymam od dobrych dziewięćdziesięciu lat – odgryzł się hrabia.
- A Drake? – Mara nie lubiła, kiedy Pąccy się kłócili w obecności innych upiorów. Uważała to za brak ogłady.
- Nie widzieliśmy go od trzech dni – stwierdziła hrabina wyczesując starannie sierść swojego pupilka.
- Kiedy ja go widziałam ostatni raz – włączyła się do rozmowy Monika – usiłował przekonać proboszcza, że należy mu się miejsce w krypcie.
- I co? – zainteresował się Szymon, który również uważał kościelną kryptę za miejsce godziwe i bezpieczne dla wampira.
- Zapomnij – ucięła Monika. – W proboszcza Mątwickiego jakby sam diabeł wstąpił. Wrzeszczał jak szalony, biegał z kropielnicą i groził, że sprowadzi egzorcystę, żeby wreszcie położyć kres bezhołowiu umarlaków. O nas tak mówił, wyobrażacie sobie?
- Ba! Właściwie trudno mu się dziwić – zauważył przytomnie martwiec Wiktor.
- Yyyyyy – przytaknął inteligentnie ghul.
- Tak czy inaczej mamy poważny problem. Nasze groby są zniszczone, połowa cmentarza zniknęła i proboszcz będzie musiał zrobić z tym porządek. My tymczasem zostaliśmy na lodzie. Na pomoc gminy raczej nie mamy co liczyć, a mój majątek już dawno temu uwłaszczony – podsumował gorzko hrabia.
- Chyba miałeś na myśli mój majątek? – rzuciła kąśliwie świętej pamięci małżonka.
Hrabia machnął tylko ręką.
- Trzeba się ułożyć z proboszczem. W krypcie jest dużo miejsca i każdy znajdzie dla siebie przytulny kąt. No chyba, że się przeniesiemy do pałacu. Ale wtedy przyjdzie nam mieszkać z samym urzędem.
- To nie jest takie złe rozwiązanie – zauważyła Lamia. – Będzie dostęp do świeżych urzędników.
- Wolę ich dopadać po zmroku. – zauważyła Monika. – Tam strasznie dużo ludzi się plącze przez cały dzień. Hałasują, łażą. marudzą. I nie lubię, kiedy wrzeszczą na mój widok. To mnie stresuje.
Tamara ze współczuciem objęła paskudę.
- Nie przejmuj się, Moniko. Ludzie są tacy nieodpowiedzialni.
- W każdym razie musimy się zdecydować krypta czy pałac. Budowa nowego cmentarza chwilę potrwa. Potrzebne nam wygodne lokum, a tu się nie mieścimy i nie ma co tracić energii na daremne kłótnie. Osobiście jestem za kryptą – hrabia podniósł palec do góry.
- Ja w zasadzie też – przychylił się Wiktor de hrabiowskiej decyzji. – Ale może zaczekajmy z podjęciem ostatecznej decyzji, aż wrócą Alonzo i Stefan. Może i lord Drake znajdzie się do tej pory.
- No to tymczasem – wystrojony Sylvio wychynął z mrocznego zakątka. – Jak zdecydujecie, to mi powiedzcie tylko. Jestem za.
- Tak ci spieszno? Może raz zostaniesz i wysilisz mózgownicę? Głową też czasem można popracować, a nie tylko ganiasz za tymi babami – hrabia czuł się w obowiązku strofować młodego.
- O, przepraszam. To dama a nie baba. Zaniedbywana mężatka ściślej rzecz biorąc – fuknął urażony Sylvio. – A mnie wzywa obowiązek i natura podróżnika!
- Taaa. To ta natura doprowadziła cię tu, gdzie jesteś. Gdyby mąż nie wrócił wcześniej z podróży, to może twoje kosteczki już by dawno popłynęły z nurtem rzeki, a ty nie szwendałbyś się po nocach za babami – zauważył Wiktor.
- Hyhyhyhy – ucieszył się ghul.
- Paszła, tępa pokrako – rzucił Sylvio zakładając bardzo szykowną skórzaną kurtkę. – Wracam szybciutko. Na pewno i tak niczego nie wymyślicie do tego czasu.
Kiedy Sylvio otworzył drzwi grobowca, do wnętrza wdarł się kolejny podmuch wiatru i strugi deszczu. Fafuś szczeknął z dezaprobatą.
- Jak ich spotkam w mieście, to powiem, żeby szybko wracali na naradę – rzucił jeszcze Sylvio i zamknął ciężkie drzwi.
Na chwilę w grobowcu zapanowała cisza i słychać było tylko szelest przypalonej skóry łuszczącej się z wąpierza Szymona. W tej ciszy szelest brzmiał irytująco.
- Może powinieneś zajrzeć do babki Maćkowiakowej? – zauważyła niby to życzliwie Lamia. – Da ci jakiejś mikstury i przestaniesz się łuszczyć.
- Tak, żeby mnie zamieniła w ghula? – Szymon poczuł się wyraźnie urażony propozycją. – Babka już stara, wszystko jej się we łbie miesza. Myli formuły, mikstury, zaklęcia. Nie chcę być jak ten tu idiota.
Wskazał ruchem brody na ghula.
- Yyyyy – zauważył trupojad widząc, że zebrani skierowali na niego swoją uwagę.
- Nie ma się co kłócić. Teraz musimy być zwarci i solidarni – przemówił hrabia.
- Niby słusznie – zauważył Wiktor – ale gadasz pan hrabia jak jaki związek zawodowy a nie jaśnie pan.
- Nie ma się co czepiać szczegółów – prychnął hrabia.
Zaś hrabina natychmiast skorzystała z okazji:
- Zawsze miał socjalistyczne ciągoty. Ledwo obroniłam majątek za życia.
- Może właśnie dlatego cię w końcu utłukli i majątek odebrali – zauważył hrabia z przekąsem.
- Pfff... – Pącka wzruszyła ramionami.
- Ja też bym wolała kryptę – odezwała się Mara ucinając kłótnię i wracając do tematu. – Niepostrzeżenie się nie da, Trzeba się zastanowić, jak proboszcza Mątwickiego przekonać.
- Może Alonzo zrobi nowe witraże? A my wyremontujemy kościół?
Tamara miewała czasem dziwne, ale trafne pomysły. W końcu Alonzo był artystą i to zdolnym. Stoczył się przez pijaństwo, teraz jednak nie groziło mu, że stoczy się jeszcze bardziej. A nawet jako nieboszczyk lepiej znosił działanie alkoholu. Może po śmierci odnajdzie swoją drogę artystyczną?
- Rozpije wikarego na amen – zachichotał Szymon. – Ale warto spróbować.
Świst wiatru na zrujnowanym cmentarzu przybrał na sile, a w niewielkim okienku grobowca zatrzęsły się szybki z grubego szkła. Przynajmniej te, które się jeszcze uchowały. Nawet tu słychać było szum wody niewinnej niegdyś rzeczki, która przemiesiła się w rwący żywioł i zabierała ze sobą wszystko, na co natrafiła po drodze.
Mieszkańcy cmentarza w Dyrdymałach musieli się mocno spiąć, jeśli chcieli przetrwać wściekły atak Matki Natury.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz