piątek, 25 czerwca 2010

Historia na razie jeszcze bez tytułu (3)

Maćkowiakowa pochyliła się nad parującym rondelkiem. Dosypała garść przypraw i mieszała łyżką obserwując pływające po powierzchni oczka tłuszczu, gdy usłyszała pukanie w okienną szybę. Z jasnej kuchni ledwo można było odróżnić gościa stojącego w mroku, więc babka przysunęła twarz do szyby. Jurna Anka kiwała dłonią na powitanie.
- No wchodźże, wchodźże – Maćkowiakowa wpuściła Ankę i już miała zamykać drzwi, kiedy jakiś szary cień pisnął przyciśnięty w progu. – A ty tu czego?
Wąpierz Szymon wyszczerzył nieśmiało kły, ale Anka już go przepychała przed siebie.
- Babko trzeba mu pomóc. Przez tę powódź się poparzył. Wymyło go za dnia. Zaproście go.
Babka wytrzeszczyła na nią oczy.
- Czyś ty kobieto całkiem rozum postradała? U nas na wsi to się takie paskudy kołkiem osinowym przebijało! Czy dobrodziej wie, co wyczyniasz?
- Nie wie – szczerze przyznała Anka. – Nawet chyba nie wie, że my je wszyscy widzimy. Wikary to myślał na początku, że wino mszalne jakieś lewe, ale już się przyzwyczaił. Popatrzcie no na niego – wskazała ruchem głowy na Szymona, który czym prędzej schował kły – nie żal wam? A pamiętacie, jak wam pomógł w zeszłym roku odpędzając urzędników, którzy chcieli wykazać, że nie spełniacie norm unijnych na zbieranie ziół?
- Co prawda to prawda. Urzędnicy gorsi od wąpierza. A podejdź no tu, niebogo. Niech ci się przyjrzę. Tfu, paskudny jesteś jak licho, ale przyłożymy ci maseczkę z babki, może co pomoże.
Szymon spojrzał nieufnie.
- Bo ja wiem, czy babka się powinna przykładać – powątpiewał. – Moja uroda chyba nie jest najważniejsza.
- Brzydki i głupi. Z babki lancetowatej przyłożymy.
Drzwi wejściowe otworzyły się gwałtownie i do kuchnia wpadła nastolatka, a za nią młodzieniec o bladym obliczu i zaczesanej na oko czarnej czuprynie.
- Dobry wieczór! – zawołała dziewczyna i dodała. – Gości prowadzimy!
Do kuchni wpłynęli sunąc nad podłogą hrabiostwo Pąccy, za nimi wkroczył martwiec Wiktor i jego wierny ghul niosąc pieczołowicie słoik.
- Witajcie babko – przywitali się uprzejmie goście.
- Witajcie, witajcie. Nie wiem, co was dziś tak naniosło, ale podobno gość w dom, Bóg w dom. A ty jesteś nareszcie – babka Maćkowiakowa powitała zjawy i wnuczkę. – Przynieś no Agusia ze spiżarki słoiczek z maścią z babki. Może i ciebie wysmarujemy przy okazji – babka spojrzała na młodzieńca krytycznym okiem.
- Mnie nic nie jest – odparł stanowczo. – Ale mam dla was taką nowinę, że spadniecie ze stołków!
Towarzystwo patrzyło bez słowa w oczekiwaniu na sensację.
- No? I co? – spytała po chwili milczenia Anka.
- Mów nareszcie, w końcu po to nas tu ściągnąłeś – dodał hrabia.
- Otóż było tak.
Edward Kulesiak, sekretarz przewodniczącego miejscowej organizacji ekologicznej Zielony Gumiak nabrał głęboko powietrza do płuc.
- Odbierałem pocztę szefa i rzuciłem okiem. Jak zwykle, bo przecież czasem przychodzą do nas informacje wymagające natychmiastowego działania. Jak te o bobrach, albo o nietoperzach, które mieszkały w naszych skałkach.
- Mieszkają – zauważył Wiktor.
- Hyhyhyhy – ucieszył się ghul wpatrzony w słoik, który trzymał w ręku.
- No właśnie! I z tej korespondencji wynika, że podczas prac geologicznych prowadzonych już wcześniej na skałkach, a teraz podjętych na nowo, bo trzeba będzie przenieść cmentarz na tamtą stronę, znaleziono ropę!
- Naftową?
- Naftową. Nie wiadomo jak wielkie złoża, bo czemuś przewodniczący Pąckiewicz prowadzi prace bardzo dyskretnie. I jakoś nie wydaje mi się, żeby dbał o nietoperze. Ostatnio tajemniczy się zrobił i ma same sekrety. Przeznaczył spore fundusze organizacji na badania skałek. Ale konkretów żadnych jeszcze nie ma. A on nawet sam pisze listy, żebym nie zaglądał zbyt często do jego komputera!
- To u nas może być wielkie bogactwo. Ksiądz będzie jak ten szejk, bo teren kościelny – zauważył hrabia.
- Co mówisz? Mątwicki przyzwoity człowiek – strofowała go hrabina. – Całkiem nie jak ksiądz.
- A jednak młody sprowadził stryja Pąckiewicza. Wszyscy go widzieliśmy. A to nie wróży nic dobrego! Niby potomek, ale czasem strach się przyznać – zasępił się Pącki.
- Może odzyskają majątek rodowy za tę ropę? – hrabinie aż zabłysły oczy.
- A na co ci to, moja duszko? – spytał hrabia.
- Wrócimy do pałacu! Straszyć legalnie!
- Aaaa – hrabia machnął ręką – przecież i tak robisz co chcesz. A jak urzędników nie będzie, to jaka radość ze straszenia?
- Jeśli ta ropa rzeczywiście jest na skałkach, to tu się zrobi bardzo niespokojnie – stwierdził Wiktor.
- Hyhyhyhy – wtórował mu ghul stukając palcem w słoik.
- Co tam masz? – hrabina przysunęła się do ghula, który natychmiast zasłonił rękawem swój skarb. – Nie chcesz, to nie pokazuj.
Hrabina wzruszyła ramionami i już sunęła w kierunku rondelka.
- A co tu babko warzycie? Jakaś czarodziejska mikstura?
- Nie wierć się – babka strofowała wąpierza, który koniecznie chciał się odwrócić do hrabiny. – Nic tam nie ma ciekawego dla was, upiory. Rosół gotuję.
- A jeśli Amerykanie przyjadą nas wyzwalać? – zasępiła się Anka, która na bieżąco śledziła wydarzenia w kraju i na świecie.
- Tylko ich brakowało w Dyrdymałach – zauważył Szymon krzywiąc się pod mazią z babki.
- Albo się ekolodzy przykują do skałek w obronie nietoperzy – zauważył Wiktor, który także był zagorzałym obserwatorem życia politycznego i społecznego.
- Byłoby co wziąć na ząb – rozmarzył się wąpierz Szymon.
- Hyhyhy – przytaknął ghul ochoczo.
- W każdym razie – zauważył hrabia – powinno się o tym uprzedzić proboszcza. Może to nic takiego, a może wielka afera się szykuje. Jeśli nas pozbawią grobów, to wolę nie myśleć, co się z nami stanie.
Towarzystwo spoważniało. Sytuacja faktycznie nie była wcale do śmiechu. Wiadomo, że upiory bez miejsca spoczynku długo nie pociągną. A w takim razie to byłby koniec! Nieumarłych czekałoby nieistnienie! A w nieistnieniu wielka niewiadoma. Nawet ghulowi na samą myśl o niej wydłużyła się gęba i przestał się śmiać do słoika.
- A co tam właściwie masz? – spytała babka przerywając ciężką ciszę.
- Hyhyhy – ghul uśmiechnął się przymilnie i wyciągnął do niej słoik.
Babka wytarła resztki mazi o fartuch i wzięła naczynie do ręki. W środku siedziała wielka ćma z wizerunkiem trupiej czaszki na odwłoku. Była dość osowiała, ale poruszała od czasu do czasu włochatą łapą. Upiory podeszły bliżej, żeby obejrzeć skarb. Nawet zmorom zrobiło się trochę nieswojo na widok dziwnego stworzenia. Powietrze było gęste od emocji i tylko bąbelki tworzące się na maseczce Szymona wydawały od czasu do czasu cichutki bulgot. Jak grom z jasnego nieba rozległ się nagle głos ghula:
- Acherontia atropos – oznajmił z dumą.
Zebranym z wrażenia odjęło mowę.
- To mówi? – wydukała wreszcie hrabina.
Za to Maćkowiakowa wydawała się wzruszona.
- Zmierzchnica! – zawołała radośnie. – Dla mnie?
Ghul skinął energicznie głową.
- Niezastąpiona w magii. Bardzo skuteczna... – babka zawiesiła głos i spojrzała podejrzliwie na ghula. – Nie chcesz chyba, żebym ci zrobiła towarzyszkę?
- Nie! – krzyknęli zgodnie zebrani.
Ghul zatrzepotał rzęsami.
- Ty jesteś nieporozumieniem – wyjaśniła babka. – Pomyliłam się wtedy. Stara już jestem i roztargniona, niedowidzę, niedosłyszę. Sam zresztą widzisz, żeś niepodobny do innych ghuli. To krwiożercze trupojady. A gdzie tobie do trupojada. Ty byś nawet muchy nie skrzywdził. I całe szczęście.
Ghul zrobił smutną minę.
- No przecież mówię! – zawołała babka tryumfalnie. – Ghule nie mają emocji, a ty? Co chwila się mażesz. Ale to miłe z twojej strony, że mi ją przyniosłeś. Zmierzchnica potrafi różne czary wyprawiać. Kto wie, kiedy się przyda.
- Niech babka to wyrzuci, jeszcze babka coś przez dekoncentrację wyczaruje i kolejny dziwak nam tu przybędzie – zauważył Edward.
- Phi! – prychnęła hrabina. – Znalazł się krytykant. Zastanów się, co mówisz, młody człowieku, bo sam jesteś ani z tego ani z tamtego świata.
- Nie wyrzucę, to prawdziwy skarb i wielka rzadkość.
Babka odstawiła słoik na półkę i przykazała Szymonowi:
- A ty, zmyj to z siebie za dwie godziny. Prześpisz przyzwoicie jeden dzień w grobowcu i będziesz jak nowy!
- No to zbieramy się, późno już! – Anka zareagowała na delikatną sugestię. – Musimy pomyśleć, jak powiedzieć o wszystkim proboszczowi. Lepiej go uprzedzić, zanim nam kościół w rafinerię zamienią. Dobranoc, babko, i wielkie dzięki.
- Dobranoc, dobranoc – babka już wypychała gości za próg. – A ty gdzie? – zawołała do wnuczki.
- Zaraz wracam, tylko kawałek go odprowadzę – odparła Agusia wskazując na Edwarda.
- Naczyta to się głupot i potem takie skutki. Sagi jakieś... książę z bajki albo nieumarły im się marzy! Głupie te dziewczyniska teraz, jak nie wiem co – mamrotała babka. – A wracaj mi zaraz!

2 komentarze: