czwartek, 17 czerwca 2010

Historia na razie jeszcze bez tytułu (2)

Bugatti veyron w kolorze delikatnie podwędzanej sardynki zaparkował z fasonem na żwirku przed budynkiem ratusza w Dyrdymałach. Przed wojną był to pałac hrabiostwa Pąckich, ale już dawno temu przeszedł na własność państwa i gościł w swoich progach urząd miejski, bibliotekę oraz siedzibę organizacji ekologicznej Zielony Gumiak. Tę ostatnią wyłącznie ze względu na powinowactwo jej przewodniczącego Pąckiewicza z niegdysiejszym miejscowym hrabiostwem i z obawy władz, że a nuż młodemu, ambitnemu człowiekowi strzeli do łba, domagać się zwrotu majątku, jak mu radziła część rodziny. Tymczasem jednak Pąckiewicz urzędował w bocznym skrzydle pałacu. To właśnie on wybiegł rączo z budynku zapinając guzik od marynarki i kłusował w kierunku żwirowego podjazdu. Na widok samochodu nieco zwolnił tempa, ale już drzwiczki się otwierały, już stopa obuta w czarny sztylp stąpnęła stanowczo na żwirze, już za stopą podążała okazała reszta odziana w czarne spodnie, czarną marynarkę rozpiętą i odsłaniającą bogato zdobiony szlachetnymi kamieniami złoty krzyż. Skromna koloratka dopełniała wizerunku.
Gość stanął w całej okazałości i pieścił spojrzeniem budynek pałacu, trzeba przyznać bardzo starannie utrzymany przez urząd. Młody Pąckiewicz wytarł nerwowo lekko spoconą dłoń o spodnie i przypadł do pierścienia.
- Witaj, stryju!
- Daj spokój, młody. Jestem tu incognito. Ale pierścień możesz ucałować - dodał gość łaskawie.
- Incognito?
Pąckiewicz rzucił niepewne spojrzenie na veyrona, który lśnił niczym wielkie UFO przed urzędem miejskim. Gość zrozumiał.
- To prywatny – wyjaśnił. – Chodzi o to, że służbowy został na parafii.
- Aha. To zapraszam stryja do biura.
- Dawno nie byłem u ciebie. Pięknie tu, no, no. – gość wprawnym okiem szacował wartość budynków i przyległych terenów. – Muszę przyznać, że dbają urzędniki o naszą spuściznę.
Pąckiewicz przytaknął nie wdając się w dyskusję. Dreptał wokół gościa chcąc go jak najprędzej wprowadzić do biura, by uniknąć sensacji. Już widział, poruszenie za biurowymi firankami. „Trudno, pomyślał, i tak nie da się tej wizyty utrzymać w tajemnicy.”. Pogodziwszy się z faktami, uspokoił się wewnętrznie. Całe życie go uczono, że z losem się nie wygra, choć próbować czasem warto. Widać tak miało być. Otworzył pięknie rzeźbione drzwi, obok których widniała elegancka, emaliowana tablica z napisem „Zielony Gumiak” i przepuścił gościa.
- Nigdy nie myślałeś o zmianie nazwy, synu? – spytał gość.
- Nie, stryju. To kwestia tradycji. Wszak Zielony Gumiak widnieje w herbie Pąckich.
- Chyba kalosz!
- Z francuskiego „galoche”. To one przywróciły nasz ród do świetności gdyby nie fabryka ojca pra pra pra babki Pąckiej świętej pamięci... Szkoda gadać. Ale po wojnie przemianowano herb, żeby było bardziej ludowo, a mniej herbowo.
- Jak zwał, tak zwał.
Duchowny ze zrozumieniem skinął głową i przeparadował do kolejnych otwartych na oścież drzwi sekretariatu. Na jego widok stojąca tam prześliczna filigranowa blondynka runęła na kolana.
- Bądź pozdrowiony, Ojcze Wszechmocny!
- A tej co? – spytał gość odwracając się do młodego Pąckiewicza. – Głupia jakaś czy ateistka?
- Ojcze Geologu? – poprawiła się niepewnym tonem sekretarka, a jej usteczka wygięły się w podkówkę.
- Zrób nam kawę, proszę – Pąckiewicz próbował ratować sytuację.
- I podaj no, dziecko koniaczek. Znużonym podróżą – rzucił łaskawie gość wparowując do gabinetu przewodniczącego. – Noooo – stwierdził z satysfakcją moszcząc się w skórzanym fotelu za biurkiem – ładnie tu.
Obejrzał wszystkie przedmioty stojące na biurku, kilka poprzestawiał i rzucił życzliwszym okiem na krewnego.
- No dobrze młody. Nie będę tu siedział wieki całe, bo mnie interesy gonią. Wiesz, że nie mam czasu na duperele, muszę moich owieczek doglądać, żeby mi się nie zbiesiły. Mów! Jak się sprawy mają? Bo tu wiesz, trzeba przypilnować. Toż to interes jest taki, że trafia się raz na sto lat! Nie możemy przepuścić okazji.
- Oczywiście, stryju. Więc jest tak... Pamięta stryj te skałki kawałek za kościołem? Takie niezbyt wysokie, w sumie tam pusto, teren kościelny razem z cmentarzem i przyległą łąką.
Gość kiwnął głową na znak, że pamięta.
- U nas teraz wielka powódź była, jak stryj wie i pół cmentarza wymyło. Proboszcz Mątwicki musi pozbierać resztki nieboszczyków i przenieść groby. Najprawdopodobniej właśnie bliżej skałek, bo i gdzie miałby je przenieść? W każdym razie urzędowi się nie chciało pomiarów robić, a w dodatku tam mieszkają nietoperze pod ochroną, więc prace zlecili mnie. Że niby tacy dbający o ekologię, ale ja wiem, że nie chcą pieniędzy wydać. Już przy badaniach nietoperzy, dawniej, robiłem badania geologiczne i wyszło całkiem przypadkiem, że tamtejsze łupki mogą kryć w sobie złoża ropy. Teraz robiłem badania sejsmiczne, ale stryj wie, trzeba było dyskretnie.
Gość kiwnął głową na znak, że wie.
- Bo to przecież nie tylko proboszcz Mątwicki, ale i Zawada mógłby coś zwęszyć. A on wiadomo, bogaty biznesmen i trzyma z przewodniczącą urzędu. Rozumie stryj, ręka rękę myje.
Gość kiwnął głową na znak, że rozumie.
- No i są. Są te złoża jak nic. Trzeba ustalić dokładniej, jak duże. Pomyślałem w każdym razie, że może by tak wpłynąć na proboszcza. W końcu stryj zna władzę zwierzchnią, tereny należą do kościoła. Nie oddamy przecież naszych terenów, prawda? Starczy, że nam pałac zabrali swego czasu! – młody promieniował oburzeniem.
Gość uniósł dumnie głową na znak, że nie odda i walnął pięścią w stół.
- Młody! Masz rację jak cholera!
Sekretarka weszła cichutko do gabinetu i postawiła tacę na stoliku. Podawała filiżanki dymiące rozkosznym zapachem świeżo parzonej kawy. Pąckiewicz poderwał się i wyciągnął kieliszki z barku.
- Dziękuję ci, moje dziecko – gość łypnął w zgoła niedziecięcy dekolt filigranowej sekretarki i podał pierścień do ucałowania.
Dziewczyna przyklękła ofiarując tym sposobem widok z lepszej perspektywy i szepnęła cichutko:
- Na wieki wieków, ojcze Pogromco.
- No głupia jakaś wyjątkowo – zauważył gość – ale ładne z niej dziecko – dodał łaskawie.
Sekretarka wstała z klęczek i wycofała się dyskretnie za drzwi pozwalając mężom interesu na ustalenie strategii.
Przewodniczący Pąckiewicz ustawił kieliszki na biurku i zajął się butelką. Złoty płyn wypełnił do połowy szklane bąble spływając kaskadą po ściankach i kłębiąc się niczym wzburzona fala, zanim wreszcie ucichł na dnie. Gospodarz odstawił butelkę, zatarł dłonie i sięgnął po kieliszek.
- Zdrowie stryja!
- Dziękuję ci, synu – gość z wyraźnym zadowoleniem smakował koniak. – Zrobimy tak: ja się zajmę stroną duchową, czyli pogadam z biskupem o tym, żeby roztoczyć opiekę nad zniszczonym cmentarzem. Nie można tak zostawić kolegi w opałach z nieboszczykami rozniesionymi przez rzekę po całej okolicy. Twoja organizacja przejmie nadzór i wszystko będzie ekologicznie. Urząd trzeba trzymać jak najdalej, żeby się te sępy nie zwiedziały o interesie, bo na pewno będą nam szły w szkodę. Ja zmobilizuję wiernych do pomocy, ogłosi się w radiu, telewizji, prasie, zrobi się składkę, wyznaczy chętnych do pracy. Zawsze można włączyć fundację i podnieść abonament na telefony. Już moja w tym głowa! Ty tymczasem załatw odwierty, ale po cichu, wiesz. Nie od razu na wielką skalę. Tak, żeby nic nie było widać. Wymyśl coś i wyślij ludzi na te skałki. Musimy mieć kontrolę. A potem koncesję, jeśli będzie warto rzecz jasna.
Młody Pąckiewicz z entuzjazmem kiwał głową.
- Odwiedzę jeszcze dziś Mątwickiego i wybadam co on tam wie.
- Stryj zamierza jechać do kościoła tą bryką? – przewodniczący ekolog skinął głową w stronę podjazdu za oknem.
- A czemu nie? Niech widzi potęgę łaski!
- Proboszcz Mątwicki może tego nie pochwalać – zasępił się młody.
- A, co ty się znasz! Od wieków bogactwo robi wrażenie! Działało przez dwa tysiące lat, nie przestanie tak ot teraz!
- Stryj da potem znać coście ustalili?
- Spokojna głowa. Zadzwonię i powiem dokładnie co i jak. A ty – gość dopił koniak, wsparł się obiema dłońmi o biurko i podniósł z fotela – zorganizuj po cichu ekipę. Weź najlepszych fachowców i dyskretnie!
- Już mam. Tylko czekają na sygnał.
- Tym lepiej, synu.
Pąckiewicz odstawił kieliszek i śpieszył otworzyć drzwi przed stryjem. Wiedział, że kto pilnuje interesu, ten nie ma czasu na czcze pogaduchy. A stryj pilnował interesu aż furczało.
Na ich widok sekretarka zerwała się na równe nogi i już miała ucałować pierścień, ale duchowny przepędził ją ruchem ręki.
- Do zobaczenia, dziecko, daj już spokój z tymi pląsami. I lepiej nic nie mów! – dodał widząc, że otwiera usta, by się odezwać.
Dziewczyna zamarła wpół gestu, wpół słowa.
Podążając za stryjem w stronę samochodu, Pąckiewicz rzucił okiem na okna urzędu. Firanki opadły, a urzędnicy odskoczyli w głąb pokojów. Młody uśmiechnął się chytrze pod wąsem. Otworzył przed stryjem drzwi auta.
- To z Bogiem, stryju!
Duchowny umościł się na skórzanym siedzeniu i zanim zamknął drzwiczki, skinął jeszcze do krewniaka dając znak, by ten się zbliżył. Przewodniczący Zielonego Gumiaka pochylił się do rozmówcy.
- A ty, młody, pukasz z gumką czy bez? – spytał duchowny.
Pąckiewicz poczerwieniał i z emocji nie mógł złapać tchu.
- Ależ stryju!
- Daj spokój – stryj machnął ręką – przecież wiem, że to robisz. Chodzi mi o potomka.
- Stryj chce się dzielić dziedzictwem? – spytał Pąckiewicz jeszcze bardziej zaskoczony niż samym pytaniem o gumkę.
- Zaraz tam dzielić! Ale myślę o rodzinie. Jesteś już dwa lata po ślubie, młody, a przychówku nie widać!
- A bo myśleliśmy z Martusią...
- Baby nie są od myślenia! Wiesz, że święty Kościół nie pochwala gumek! Masz mi zrobić dziedzica, ku chwale naszej i Pana!
- Tak stryju, za chwilę – wybąkał Pąckiewicz.
- No! To bywaj! – gość wykonał niedbały gest jakby błogosławieństwa i uruchomił silnik. – Odezwę się do ciebie. A ty mi tu pilnuj wszystkiego!
I z tymi słowami ruszył.
Pąckiewicz patrzył za pojazdem, który odbijał promienie słońca tak mocno, że zwykłemu śmiertelnikowi mogło się zdawać, że patrzy na zjawisko jakieś cudowne. Gdy się odwrócił w stronę pałacu w oknach nie drgnęła już ani jedna firanka. Urzędnicy obserwowali go wyjątkowo dyskretnie.
Cieniasy, pomyślał młody i ruszył z powrotem do swojego biura zająć się sprawami nie cierpiącymi zwłoki.

7 komentarzy:

  1. no kto jak nie "duchowny" by mógł veyronem jeździć! A kurczę, znowu myślałam, że z tego veyrona to wysiądzie jakaś elegancka biznesłumen, żeby był wątek romansowy wśród fal szemrzących i podmywających... wioskę:) a potem by się okazało, że to któraś z lamii, broniąca praw nieboszczyków do świętego spokoju:) Zielony Gumiak - bezcenne! Ja bym zatytułowała: "W zielonym gumiaku", żeby tak swojsko brzmiało;)

    OdpowiedzUsuń
  2. "W zielonym gumiaku" kojarzy mi się niezwykle romantycznie z malinowym chruśniakiem :D

    OdpowiedzUsuń
  3. No własnie miałam spytać o tego gumiaka :):):):) Obłędne , śmieję się z tej rozmowy , bo mi trochę moim wujem Benedyktem zajechało :):):):) Widzę duże podobieństwo , ale świecki jest mój wujaszek :):):):) Ciekawe , czy Pąckiewicz od razu poleciał jak obiecał wujowi , potomka płodzić :):):):)Mi przyszedł do głowy przekornie tytuł ,, Smętarz Polski " , ale ktoś by pomyslał , że Smętarz od smęcenia i to by zniechęciło , a lepiej nie :):):):):)

    OdpowiedzUsuń
  4. No pięknie i duchowny w autku wypasionym i z kasą i ekolodzy biegający za kasą i prywata i ropa na okrasę jest. Naprawdę dobre :))) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. tak jak pisałem...jestem późnym wieczorem...bardzo późnym

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo późnym, fakt :)
    No duchowny nie wziął mi się w sufitu, ma pierwowzór, który go przerasta w każdym calu ;)
    Ana, ja nawet mam tytuł roboczy "Smętarne opowieści", ale jakieś to nijakie ciut mi się wydaje, a poza tym to już było przecież w "Smętarzu dla zwierzaków" Kinga, znaczy w polskim tłumaczeniu tytułu. Nie bardzo chcę się powielać.

    OdpowiedzUsuń
  7. Hahahahahahahaha ...... Leciutko się czyta , a ja leniwiec czytający jestem i dlatego bardzo mi odpowiada ;))))) Jakbyś wrzucła na cmentarz relikwię z samolotu , to tytuł mógłby być Relikwiarz Polski i wtedy zbiłabyś majątek sprzedając książkę w Częstochowie i robiąc sobie reklamę w Radiu wiadomo kogo ;))))) Z drugiej strony nie trzeba relikwi , bo wszystkie nasze przywary narodowe są jak relikwie czczone i pielęgnowane przez wieki ;)))Dlaczego mnie nie dziwi ten Bugatti ?

    OdpowiedzUsuń